sobota, 26 marca 2016

11

Pomimo tego, że otrzymał normalną porcję wywaru tojadowego, czuł, że coś jest nie tak – jakby wilkołaczy instynkt wciąż przejmował nad nim kontrolę. Przechodziły go dreszcze i coś dawało mu znać, jakby miał gdzieś iść, coś zrobić, po prostu być w innym miejscu.
Remus podbiegł do okna i wytężając swój umysł, starając się przyciągnąć do siebie swoje człowiecze ja, dostrzegł, że znajduje się zaledwie na pierwszym piętrze i ucieczka z tego miejsca wydała mu się nagle dziecinnie prosta.
Zawył głośno, pozbywając się na chwilę ludzkiego głosu z wewnątrz siebie i jednym draśnięciem rozerwał kraty znajdujące się w oknie; następnie z podobną łatwością wybił szybę i pobiegł w sobie tylko znanym kierunku.
*
Tonks była przerażona. Posłusznie oddała największemu wilkołakowi swoją różdżkę. To samo uczyniła reszta. Zamarła jednak, gdy coś sobie uświadomiła.
- Dzisiaj jest pełnia – szepnęła. – Powinni być zmienieni.
- Widzimy, że ktoś tu jeszcze myśli – zarechotał wilkołak stojący na czele. – Ano powinniśmy być. Panienka pozwoli – przysunął się do niej, jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od jej własnej. Uśmiechnął się obrzydliwie i nagle jego kły wydłużyły się, a twarz obrosło grube futro. – Tak lepiej?
- Coś tu jest nie tak – szepnął Moody. – Nie powinni móc się kontrolować, na brodę Merlina, z tego powodu poszli na wygnanie.
- A teraz zastanówmy się, co z nimi zrobimy – powiedział ten sam, który odebrał im różdżki, po czym kopnął nieprzytomną Evannę. – Wysyłamy ich do Greybacka?
- Chyba cię pogięło, Posey – warknął napakowany wilkołak. – To, że dał nam te pieprzone łuski – tutaj Tonks niemalże straciła równowagę – nie znaczy, że będziemy mu oddawać wszystko, co złapiemy.
- Ostrzegał nas, że się tu pojawią – odpowiedział zdenerwowany już Posey. – To on zastawił tę pułapkę, wszystko żeby ich złapać! Będą problemy, jeśli mu nie powiemy, ostrzegam cię, Burks.
- Rób jak chcesz – machnął ręką Burks – ja umywam od tego ręce.
- Chłopaki, udało wam się? – Szalonooki spytał półgębkiem Freda i George’a.
- Wszystko załatwione, szefie – odrzekł Fred, a Tonks zrobiła zdziwioną minę, nic nie rozumiejąc.
*
Pędził leśnymi ścieżkami, przeskakiwał potoki i pagórki. Biegł już tak przez długi czas, sam nawet nie wiedział, jak długi. Pokonywał kolejne ulice i wioski. Właściwie nie był pewien, dokąd zmierza. Wiedział jedynie, że musi się tam znaleźć tak szybko, jak tylko potrafi.
Przeskoczył kolejną rzeczkę, zatapiając ostre szpony w miękkiej ziemi. Jego umysł zachowywał się trochę jak rozstrojone radio – raz miał pełną ludzką świadomość, a po chwili kompletnie ją tracił, oddając się wilczemu instynktowi.
Księżyc ponownie wyszedł zza chmur, a Remus głośno zawył, jakby próbując dać znać swojemu stadu, że jest niedaleko.
*
- Greyback zaraz tu będzie.
Tonks zacisnęła oczy, starając się zahamować łzy. Nie była smutna, ani obolała, nic z tych rzeczy. Czuła bezradność, a żadnego uczucia nie nienawidziła tak bardzo, jak tego. Obejrzała się za siebie i zauważyła dziwną rzecz; George usiłował niepostrzeżenie wyciągnąć różdżkę z tylnej kieszeni swojego bliźniaka.
Dziewczyna przerzuciła wzrok na pojemnik, w którym złożono ich różdżki. Przeliczyła je i nie brakowało ani jednej. Zadawała sobie więc pytanie, skąd Fred mógł zdobyć swoją. Nie ośmieliła się jednak wypowiedzieć go na głos z obawy, że zostanie usłyszana.
Nagle do jej uszu dobiegł dźwięk głośnego skowytu. O dziwo, sprawiło to, że poczuła dziwne ciepło na sercu.
*
Remus zatrzymał się na skraju lasu i spojrzał na miejsce, które znajdowało się kilkanaście metrów niżej. Słyszał grube głosy i radosne okrzyki; coś jednak nie było w nich do końca ludzkiego. Zmarszczył nos i wyczuł zapach bardzo podobny do swojego własnego.
W tym samym momencie coś innego przykuło jego uwagę. Gleba, na której stał wyglądała na przekopaną.
Postanowił to sprawdzić.
Ziemia brudziła mu łapy i wchodziła pomiędzy pazury, ale nie poddawał się. Dół w ziemi stawał się głębszy i głębszy, aż w końcu na jego dnie można było dostrzec błyszczącą sakiewkę z nieznaną mu zawartością. Złapał ją w zęby z postanowieniem sprawdzenia jeji o poranku.
*
- Teraz, kiedy nie patrzą – Moody powiedział tak cicho, że Tonks ledwo to dosłyszała.
Accio różdżki – wyszeptał Fred i wszystkie po cichu do nich przyleciały.
- Musimy stąd uciekać. Ukryli gdzieś tu łuski, ale nie znajdziemy ich z taką obstawą. – Szalonooki skinął na wilkołaki pilnujące ich – będziemy musieli tutaj wrócić, kiedy się czegoś dowiemy. Teraz musimy wydostać się z tego miejsca, jest zabezpieczone przed aportacją i deportacją, trzeba znaleźć...
- POSEY, KRETYNIE, DLACZEGO ONI MAJĄ RÓŻDŻKI? – znikąd pojawił się Greyback, także w ludzkiej postaci, i wpatrywał się w nich z rządzą mordu w oczach.
W tym samym momencie Tonks uderzyła mocno w twarz wilkołaka stojącego najbliżej niej. Pobiegła w stronę wzgórza, co też uczyniła reszta.
Drętwota! – wrzasnął George, zobaczywszy wilkołaka próbującego uciec z omdlałym ciałem Evanny. Już po chwili znalazła się w ramionach Moody’ego.
Petrificus totalus! – krzyknęła Tonks w stronę Greybacka, niestety zaklęcie chybiło.
- Nie damy rady! Jest ich zbyt wielu! – wydyszał Fred, ogłuszając kolejnego wilkołaka.
W tym samym momencie z pagórka zbiegł wilk; nie, chwila; wilkołak trzymający połyskującą na złoto sakiewkę w pysku. Pobiegł w stronę zdziwionego Greybacka i jednym ciosem zwalił go z nóg. To samo zrobił z jego dwoma kompanami. Zdumiona Tonks przypomniała sobie nagle, że ma uciekać i pobiegła w stronę pagórka razem z resztą.
Ledwo łapiąc powietrze, wdrapała się na górę i zobaczyła, że ich wilkołaczy wybawca także podąża w ich kierunku. Spojrzała w jego oczy; były brązowe i dziwnie znajome, ale emocje nie pozwoliły Tonks dłużej się nad tym zastanawiać. Chwyciła ramię Moody’ego i w ostatnim momencie wilkołak delikatnie położył sakiewkę w dłoni dziewczyny. Zauważyła jeszcze, jak wbiega w ciemny las i już chwilę później wszystko znikło, ponieważ z cichym pyknięciem teleportowali się do Nory.

poniedziałek, 21 marca 2016

10

Piątka dziwnie ubranych ludzi szła ramię w ramię przez zatłoczony placyk znajdujący się gdzieś w Londynie. Każdy z nich wyglądał wyjątkowo - może z wyjątkiem dwóch rudowłosych delikwentów, którzy znowuż byli identyczni. Pośrodku grupy znajdował się kulejący na jedną nogę, niemalże wyłysiały mężczyzna przyodziany w zielonkawy płaszcz z niezliczoną ilością kieszeni. Najdziwniejsze jednak w jego wyglądzie było oko. Obracało się ono bowiem o trzysta sześćdziesiąt stopni i potrafiło przenikać wszelkie ściany, materiały i inne rodzaje kamuflażu.

Po lewej stronie Szalonookiego Moody'ego kroczyła Nimfadora Tonks, która nieudolnie starała się przypasować swoim strojem do mugolskich trendów. Skończyło się to tak, że miała na sobie krótki żółty podkoszulek, szerokie spodnie, kozaki z ostrym szpicem i kamizelkę w różnokolorowe kwiaty. Jej krótkie włosy mysiego koloru łaskotały ją po twarzy i pomagały zasłonić strach, który można by wyczytać z jej oczu.
Misja postawiona przez Fię Haynes zdawała się być niewykonalna; było w niej bowiem tyle luk i rzeczy, które mogły nie wyjść, że Tonks właściwie szła tam bez większych nadziei na jej powodzenie.

- To powinno być gdzieś tutaj - szepnęła ciemnowłosa dziewczyna stojąca obok Tonks. Była to nowa członkini Zakonu Feniksa, Evanna Rollins. Nikt właściwie nie wiedział o niej zbyt wiele, ale, jak zwykle, musieli zdać się na to, co powiedział Dumbledore, a skoro on jej ufał, reszta także.

Tonks nagle poczuła dziwne szarpnięcie w okolicach pępka - podobne temu, które towarzyszy teleportacji albo podróżom przy pomocy świstoklika. Ciepły impuls przepłynął przez jej ciało. Zadrżała

- Magia - szepnęła. - Czuć tutaj magię. To musi być tutaj.

Evanna skinęła głową. - Fred, George, podejdźcie tu. Sprawdźcie to drzewo.

Sama wdrapała się na dach samochodu zaparkowanego przy ulicy. Schyliła się i wydrapała w lakierze auta wielki znak X.
I wtedy wszystko zawirowało. Kolory zlały się w jedno. W normalnych okolicznościach Tonks pewnie pomyślałaby, że to całkiem zachwycający widok. W tamtym momencie jednak wychodziła ze skóry; nikt ich nie ostrzegł, że coś takiego się stanie.

Nagle się zatrzymali - albo to wszystko dookoła nich się zatrzymało - tego nie wiedziała. Zauważyła, że stoi obok Freda, który wyglądał na równie zdezorientowanego, jak ona. Widok dookoła nich był przedziwny - świat jakby stracił kolory. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wcześniej - z wyjątkiem tego, że każdy element - nawet oni - był czarno-biały.

- To jest to - mruknęła Evanna. - Posłuchajcie, wszyscy! Moody, ty też. Mamy dokładnie piętnaście minut. Dumbledore nie był pewien, co dokładnie się stanie po znalezieniu Miejsca Magów...

- Czekaj, no! - warknął Szalonooki. - Nie będę słuchał niczyich rozkazów. Dumbledore wydał nam wszystkim szczegółowe polecenia i nie sądzę, żeby ktoś, kto jest w Zakonie kilka dni...

- Przestańcie! - krzyknęła w końcu Tonks. - Zacznijmy robić to, po co tu przyszliśmy. W jakiś sposób magiczne przedmioty będą się wyróżniały spośród niemagicznych. Wiemy, że gdzieś tutaj jest kryjówka śmierciożerców, w której ukryli łuski Fii. Tyle. Zaczynamy szukać.

Wyciągnęła przed siebie swoją różdżkę i nie zdziwiła się, gdy zobaczyła, że jako jedyna rzecz obok niej nie jest szarobura, tylko brązowa. ,,A więc tak'', pomyślała, ,,magiczne przedmioty będą miały kolory''.

Ruszyła przed siebie. Fred i George biegli tuż za nią, a z tyłu, łypiąc na siebie nawzajem, truchtali Moody i Evanna. Tonks rozejrzała się, nie zauważając nic szczególnego.

Przyspieszyła odrobinę, zaglądając do kilku zaułków. Sprawdzała wszystkie wejścia do kanałów ściekowych, każdy samochód, aż z przerażeniem zauważyła, że minęło już pół godziny, co oznaczało, że czar Miejsca Magów wygaśnie już za dwa kwadranse.

Wtem usłyszała bzyczenie jakby komara tuż przy swoim uchu. Odwróciła się i zobaczyła stworzenie przypominające swoim wyglądem muchę, ale nienaturalnie dużą, owłosioną i jaskrawo niebieską.

Otworzyła szerzej oczy i gdy owad zaczął się oddalać, przywołała resztę machnięciem ręki i pobiegła za muchą. Może i nie była to najlepsza decyzja - równie dobrze mogła być to jakaś zwykła różdżkomucha, która uciekła z czyjejś hodowli - była to jednak jedyna wskazówka, jaką udało im się znaleźć w tym miejscu.

Stworzenie wleciało do ogromnej ciężarówki stojącej tuż obok czerwonego samochodu, Miejsca Magów. Tonks bez zastanowienia weszła do środka.

Reszta wydarzeń potoczyła się bardzo szybko.

Tupot stóp. Błysk. Trzask. Dym. Krzyk. Kolejny błysk. Czyjeś obezwładnione ciało osuwające się na podłogę. Śmiech. Trzask.

Wnętrze ciężarówki rozświetliło światło pochodzące z różdżki George'a. Tonks zauważyła, że Evanna leżała bez zmysłów tuż obok niej. Zajęłaby się nią, gdyby w tym samym momencie nie poczuła, że ciężarówka się poruszyła.

- Cholera - warknął Moody. - Trzeba było zostawić kogoś na zewnątrz! Nic nie widzę przez tę blachę, nic, a nic!

- Spadamy! - krzyknął głośno Fred, starając się czarami zatrzymać pojazd.

Nagle jednak gwałtownie się zatrzymali.

- Wysiadać! - czyjś gruby głos dobiegł z zewnątrz. - Jeśli jesteście czarodziejami, nakazujemy oddać nam różdżki!

Serce Tonks mocno waliło jej w piersi. Zauważyła kątem oka, jak Moody podnosi ciało Evanny i wychodzi na zewnątrz. Poszła zaraz za nim.

Na początku nie wiedziała, gdzie się znajdowali. Dotarło to do niej dopiero po chwili, gdy Evanna została brutalnie wyrwana z rąk Szalonookiego i gdy świat powoli odzyskał swoje kolory.

Wiedzieli, że ich misja może się nie udać; że łuski mogły zostać przeniesione albo sproszkowane. Ale nie spodziewali się tego.

Dookoła nich stała banda umięśnionych, dzikich wilkołaków. A oni najprawdopodobniej trafili do ich kwatery głównej.

środa, 16 marca 2016

WIELKA NIESPODZIANKA!

Oto i ona - zapowiadana od tygodni wielka niespodzianka!
Otóż z myślą o Was stworzyłam kanał na youtube i już teraz możecie znaleźć tam mój pierwszy filmik - https://youtube.com/watch?v=Z3LTTqcxlio :)
Z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze!

czwartek, 10 marca 2016

9

Oj, no wiem. Długo mnie nie było. Ale to wszystko dlatego, że szykuję dla Was specjalną niespodziankę; coś, czego jeszcze nie było na tym blogu.
*
Otworzył powoli oczy, mrużąc je przez nadmiar światła. Był tak obolały, jak dzień zaraz po pełni księżyca. Albo zbyt wielu kieliszkach Ognistej Whiskey. Z wyjątkiem tego, że nie bolała go głowa, a wszystkie pozostałe części ciała.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Po obydwu jego stronach leżały dwa białe łóżka z równie białą pościelą. Zauważył, że sam także siedział na takim samym. Na stoliku obok nie było nic prócz jego różdżki i pustej szklanki.
Przeciągnąwszy się, z trudem wstał i podszedł do drzwi, żeby dowiedzieć się, że są zamknięte na klucz. Podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy powinien je otwierać, czy też nie.
Okazało się jednak, że nie musiał tego robić. Kluczyk w zamku się przekręcił i do pokoju weszła ubrana na (bo jakżeby inaczej) biało uzdrowicielka i złapała go za ramiona, po czym posadziła na łóżku.
- Pacjent nie wychodzi z łóżka, dopóki nie zostanie przebadany! – powiedziała z przejęciem w głosie. – Dobrze się pan czuje? Zawroty głowy? Bóle stawów? Może jakieś omamy?
- Nie. Wszystko dobrze – mruknął. – Czy mógłbym porozmawiać z Albusem Dumbledore’em?
- Pacjent chyba oszalał! Musi pan leki zażyć i na pewno poleżeć tu jeszcze z kilka dni!
Remus westchnął i położył głowę na poduszce, zastanawiając się, gdzie też mogli przełożyć jego dwukierunkowe lusterko.
*
- Będziemy mieli ciężkie zadanie do wykonania, ale, niestety, nigdy nie można łamać danego słowa, to mogłoby mieć nieodwracalne skutki – powiedział spokojnie Dumbledore. – Fia Haynes straciła swoje Atrybuty, które, niestety, są bardzo pożądane przez śmierciożerców. Sproszkowane dają niesamowitą moc – uodparniają nas przed magicznym bólem, nawet najgorszymi klątwami. Jest niewielki cień szansy, że wciąż pozostały nienaruszone, ale z pewnością nie na długo.
- Pomyślałby kto, psiakość, że będziemy narażać karki dla zdrajcy – prychnął zdenerwowany Moody.
Nagle wielkie drewniane drzwi otworzyły się z przeciągłym skrzypem. Do środka weszła rudowłosa kobieta przy kości. Miała zaróżowione policzki i uśmiech na pulchnej twarzy.
- Zadziałało – Molly Weasley posłała wszystkim pełne radości spojrzenie. – Remus się obudził!
Serce Tonks zadrżało. Poczuła, jak cały ten ciężar, który nosiła na sobie odkąd Lupin leżał nieprzytomny po prostu zniknął. Teraz przynajmniej wiedziała, że nawet jeśli misja zlecona przez Fię skończy się źle, to nie będzie kompletnie bezowocna.
Kiedy powiadomiła wszystkich o jej propozycji nie wiedziała, czego się spodziewać. Dumbledore jednak nie wahał się ani chwili. Zadeklarował, że jeśli zajdzie taka potrzeba, on sam wyprawi się po łuski do śmierciożerców. Na szczęście jednak do tego nie doszło , ponieważ od razu zgłosiła się grupa ochotników, w tym, oczywiście, ona sama.
Fia w momencie otrzymania odpowiedzi poszła do Dumbledore’a, żeby ustalić warunki oraz przekonać go o swojej niewinności. Ku zdziwieniu wszystkich, udało jej się. Nikt jednak wciąż nie wiedział, po co Fii w ogóle były te łuski. Rozumieli tylko, że były bardzo potężne i dostanie się ich w niepowołane ręce mogło mieć okropne konsekwencje.
Molly, która wcześniej była zajęta udzielaniem Dumbledore’owi odpowiedzi na pytania dotyczące Remusa w końcu podeszła do Tonks. Położyła dłoń na jej kolanie i poklepała ją po ramieniu.
- Nie możesz się tak obwiniać – powiedziała – to niezdrowe. Remus się obudził, będziesz mogła z nim porozmawiać, na pewno się nie gniewa.
- Czy w szpitalu mają wywar tojadowy?
Pani Weasley zrobiła zdziwiony wyraz twarzy, ale po chwili skinęła głową.
- Pełnia się zbliża. Zostały dwa dni.
- Ach, rzeczywiście – spuściła głowę. – Jestem pewna, że w szpitalu mają go jeszcze choćby odrobinę.
Tonks bardzo pokrzepiły te słowa. Ucieszyła się, że jej przyjaciel będzie mógł przynajmniej tę pełnię spędzić w spokoju.
- Za dwa dni zaczyna się nasza misja. Dobrze, że nie wychodzi do tego czasu, na pewno sam chciałby dołączyć.
- Ach, ta wasza misja – Molly pokręciła głową ze zmartwieniem. – Myślałam, że serce mi stanie, gdy Fred i George powiedzieli, że też chcą dołączyć. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
- Nie masz się czym martwić, jedzie nas tylu, że na pewno pójdzie gładko – powiedziała Tonks, chociaż sama wcale w to nie wierzyła. – Zresztą, będziemy tam my wszyscy. Jeśli tylko pojawią się jakieś problemy, to zadbamy o chłopców w pierwszej kolejności, mogę ci to przysiąc.
- Dziękuję, Tonks. Chociaż pewnie i tak nie przestanę się martwić, dopóki nie wrócicie. Dumbledore powiedział, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, kilka dni po waszym powrocie Harry zostanie przetransportowany do nas, do Nory.
- Nie mogę się doczekać – uśmiechnęła się na myśl o chłopcu. – Będę musiała do tego czasu zrobić coś z tym – spojrzała w górę, na kosmyk włosów na swoim czole. – Mam jakieś problemy z metamorfozami, ale to na pewno chwilowe.
- Na pewno – pokiwała głową Molly.
Tonks uśmiechnęła się jeszcze szerzej, próbując zasłonić przed panią Weasley, że jest bardziej spanikowana, niż mogłoby się wydawać.