wtorek, 26 stycznia 2016

5

Ten rozdział będzie trochę inny od reszty i będzie w nim zdecydowanie mniej zwrotów akcji. Chciałabym jednak, abyście wzięli pod uwagę stan emocjonalny i Remusa i Tonks po poprzednim rozdziale. W kolejnym wydarzy się trochę więcej - mam zaplanowaną fajną akcję, którą próbuję umieścić w tym opowiadaniu od jego początku.
Liczę na Wasze komentarze, których ostatnio jest naprawdę mało. Pamiętajcie, że im więcej ich jest, tym większą mam motywację do pisania - a co za tym idzie - rozdziały pojawiają się szybciej.
Nie przedłużając, zapraszam do czytania. :)
*
- Co teraz? - szepnęła Tonks i przejechała palcem po pustej półce, zbierając drobinki kurzu. - I, swoją drogą, dlaczego zgromadzili ten zapas właśnie tutaj?
- To miejsce wydawało się najbezpieczniejsze - spuścił głowę i osunął się po ścianie. - Było tutaj kilka zaklęć ochronnych, nie każdy mógł ot tak sobie kupić wywar tojadowy, więc rzucono zaklęcie Fideliusa na te zapasy. I jedno z tej dwójki - skinął głową na ciała leżące na podłodze. - Najprawdopodobniej było Strażnikiem Tajemnicy.
Tonks przeczesała palcami włosy i usiadła na zimnych panelach obok Remusa. Położyła dłoń na jego dłoni, na co się wzdrygnął.
- A co z Severusem? - popatrzyła mu w oczy. - Czy on nie przygotowywał tego eliksiru dla ciebie w Hogwarcie?
Remus pokiwał głową. - Rzeczywiście, robił to. Sądzę jednak, że teraz, gdy nie zagrażam już uczniom, a co najwyżej samemu sobie, wcale nie przygotuje mi go tak chętnie - prychnął.
- Chodźmy stąd - powiedziała stanowczo. - Coś wykombinujemy, jestem tego pewna. Najwyżej porozmawiam z Severusem i spróbuję go przekonać. A teraz musimy znaleźć Szalonookiego i resztę, oczywiście jeśli ciągle są w Dziurawym Kotle, w co szczerze wątpię. Ach, i jeszcze trzeba powiadomić Dumbledore'a o tym wszystkim.
*
Jak się okazało, w Dziurawym Kotle rzeczywiście nikogo już nie było. Pewnie pomyśleli, że oboje z Remusem teleportowali się już do swoich domów. Tom potwierdził, że nie ma ich tam już od jakichś dwóch godzin.
- Nawet napiwek zostawili - wyszczerzył się i wrócił do wycierania mokrych naczyń.
Chwilę później, już po rozmowie z Dumbledore'em przez lusterka dwukierunkowe, Tonks wraz z Remusem opuścili budynek baru i wyszli na zaludnioną ulicę Londynu. Dookoła przewijało się wielu mugoli, ale żaden nie zwrócił na nich większej uwagi (oprócz kilku nastolatków zafascynowanych fryzurą dziewczyny). Wspólnie uznali, że nie mają ochoty się teleportować, czy używać proszku Fiuu - po prostu byli na to zbyt zmęczeni.
- Mógłbyś coś powiedzieć? - powiedziała Tonks, gdy szli w ciszy już pewien czas i stawało się to coraz bardziej przytłaczające dla obojga (a przynajmniej takie odniosła wrażenie).
Remus potrząsnął głową wyrwany z zamyślenia. - Przepraszam?
- Ta cisza - pokręciła głową. - Nie lubię tej ciszy.
- Mhm - Lupin nie za bardzo skupił się na Tonks i chwilę później powrócił do zadumy.
- Remusie, nie jesteś jedynym, który dzisiaj coś stracił, na brodę Merlina! - obruszyła się, coraz bardziej zdenerwowana jego zachowaniem. - Mężczyzna, który zmarł to Florian Fortescue, znałam go od... od zawsze! Był szkolnym przyjacielem mojej mamy. Latałam z nim na miotłach, jadłam lody w jego kawiarni, rozwiązywałam z nim zadania na historię magii!
- Ty nic nie rozumiesz - warknął. - Ile masz w ogóle lat? Nigdy nie zrozumiesz niektórych rzeczy, a już na pewno tego, co oznacza pełnia bez wywaru tojadowego.
Oczy Tonks się zaszkliły. - Przykro mi, że nie widzisz świata poza czubkiem swojego nosa.
Chciała przyspieszyć kroku, ale Remus złapał ją za ramię.
- Możemy po prostu przestać się kłócić? - mruknął. - Oboje teraz jesteśmy w nieprzyjemnych sytuacjach i oboje cierpimy. Może po prostu... pomilczmy razem? - westchnął, widząc jej minę. - Czasem warto pomilczeć. Słowa niszczą, cisza naprawia. Możesz to dla mnie zrobić? Przepraszam za to co powiedziałem.
Tonks zdziwiła się jego słowami, ponieważ sama nigdy nie patrzyła na ciszę w ten sposób. Zastanowiła się chwilę i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Tak, myślę, że tak.
*
Tonks nigdy nie myślała, że mogłaby polubić ciszę. Zawsze przed nią uciekała; wręcz bała się jej. W ciszy ludzie zaczynali myśleć i oceniać, a to było dla niej zdecydowanie najstraszniejsze. Bycie ocenianą przerażało ją do tego stopnia, że potrafiła wymyślać w domu różne żarty i sztuczki, które będzie mogła zastosować w przypadku zapadnięcia ciszy. Bała się tego, że po przemilczanym spotkaniu ludzie zaczęliby mówić o niej jako o kimś nudnym, nieumiejącym podtrzymać rozmowy.
Dlatego też ogromnym zaskoczeniem było dla niej to, jak dobrze czuła się w ciszy, gdy Remus był obok. Nauczył ją tego. Od kilku dni spotykali się codziennie tylko po to, aby pomilczeć: poczytać książkę, napisać wiersz, naszkicować dowolny przedmiot leżący naprzeciwko. Milczenie w towarzystwie Remusa po prostu nie było takie straszne: wiedziała, że on jej nie oceniał; a ona nie oceniała jego.
W dowolnym momencie mogli też tę ciszę przerwać, co Tonks niejednokrotnie robiła, żeby podzielić się swoimi przemyśleniami.
- Remusie, posłuchaj tego: ,,Gdyby śmierci już nie było, nikt z nas by już nie żył. Przemijamy jak wszystko, by w ten sposób przetrwać.''* - powiedziała pewnego wieczoru. - Co o tym sądzisz?
- Myślę, że ludzie muszą umierać z kilku przyczyn. Tą oczywistą jest najzwyklejszy brak miejsca na ziemi dla tylu osób - uśmiechnął się pod nosem. - Poza tym; wyobraź sobie co by było, gdyby wszyscy źli ludzie byli nieśmiertelni? - zadrżał. - W końcu wszyscy byśmy się nawzajem wymordowali.
Tonks była naprawdę zaskoczona tym, jak dobrze się dogadywali - chociaż wcześniej to było dla nich trudne. Pierwszy raz w jej życiu cisza potrafiła zastąpić słowa.
*Fragment wiersza ks. Jana Twardowskiego.

piątek, 15 stycznia 2016

4

Zastanawiam się, jak to działa, że raz piszę rozdział kilka dobrych godzin i nawet nie jestem z niego zadowolona, a innym razem spontanicznie wpadam na pomysł napisania nowego, trzaskam go w dwie godziny i w dodatku mi się podoba.
No nic, komentujcie, moi drodzy (serio, uwielbiam Wasze komentarze, nie ma większej motywacji) i zapraszam do czytania!
*
Poranek był naprawdę ciężki dla Remusa. Głowa bolała go okrutnie, w dodatku gdy tylko usiadł na łóżku od razu pojawiły się zawroty głowy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i całą swoją siłą woli starał się sobie przypomnieć, dlaczego nie wrócił do domu i co, na brodę Merlina, robi w czteroosobowym pokoju w, prawdopodobnie, Dziurawym Kotle.
Artur i Szalonooki ciągle spali, a Tonks leżała przykryta kołdrą i szeroko uśmiechała się w stronę książki, którą właśnie czytała. Remus pomyślał, że to całkiem przyjemny widok. Taki już był, uwielbiał uśmiechających się ludzi, a już najbardziej lubił, gdy to on był powodem ich dobrego humoru. Niestety, ostatnimi czasy nie był w stanie dzielić się uśmiechem, gdyż ten jego nie był wystarczający nawet dla niego.
W pewnym momencie Tonks chyba zauważyła, że nie jest jedyną przebudzoną osobą, bo odłożyła książkę i spojrzała na Remusa.
- Dzień dobry – jęknął, rozcierając sobie skronie.
- Coś mi się wydaje, że nie dla wszystkich taki dobry – cicho się zaśmiała. – Może poproszę Toma o jakiś eliksir?
- Nie, dzięki – uśmiechnął się do niej wdzięcznie. – Myślę, że zaraz i tak będę musiał zejść na dół, żeby zapłacić za nocleg.
Zapanowała nieprzyjemna cisza.
- Co czytasz? – skinął na książkę leżącą obok dziewczyny.
- Rano przywołałam tu sobie ,,Czarodzieja Watsona’’. Po naszej rozmowie chciałam sprawdzić, kto w końcu otruł tego Jeffa.
Remus się zamyślił. – Rozmowie?
- Ano rozmowie – pokiwała głową z uśmiechem. – Pewnie tego nie pamiętasz, ale próbowałeś mi wmówić, że to Watson podłożył mu truciznę, a ja tutaj mam dowód, że to była Marlene! O, patrz: ,,-To byłam ja – odrzekła drwiąco Marlene. – Chciałam sprawdzić, czy Jeff, jako mistrz eliksirów rozpozna truciznę podstawioną pod swój obrzydliwie długi nos’’. Ha!
- Erg, cicho tam – zachrypiał Szalonooki i zatopił twarz w poduszce.
- Pamiętam ten fragment! – powiedział ściszonym głosem. – To idiotyczne, przecież Watson był chyba ostatnią osobą, którą można by o to podejrzewać – pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- Dokładnie to starałam się wczoraj ci powiedzieć!
Remus uśmiechnął się do niej, po czym wstał z łóżka i podszedł do okna, żeby zasunąć rolety.
- Mógłby ktoś wyłączyć dzisiaj to słońce? – burknął sam do siebie. – No, to chyba najwyższy czas zejść na dół i poprosić o jakiś dobry eliksir na kaca.
- Jasne – mruknęła Tonks, która znowu siedziała z nosem w książce.
- Przynieść ci coś?
- Mm – pokręciła głową, chociaż widać było, że wcale go nie słuchała.
*
Tonks nawet nie zauważyła, kiedy Remus wyszedł z pokoju. Usiadła na łóżku i odłożyła książkę na bok. Naprawdę chciałaby z nim porozmawiać; już nawet nie chodziło o jakieś przeprosiny za jej nietaktowne zachowanie – była pewna, że on już tego nie rozpamiętuje. Zależało jej jedynie na tym, żeby okazać mu zrozumienie w tej sytuacji i równocześnie rzeczywiście ją zrozumieć.
Zeszła po schodach na dół i znalazła się wewnątrz baru. Ludzi nie było jeszcze wielu. Kilku czarodziejów w wielkich kapeluszach rozmawiało przy stole w rogu pomieszczenia. W powietrzu unosił się zapach kremowego piwa, alkoholu i płynu do naczyń. Tonks uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Remusa siedzącego na zewnątrz i wygrzewającego się na słońcu. W ręku trzymał szklankę wypełnioną żółtym płynem.
- Teraz słońce ci nie przeszkadza, co? – szturchnęła go w ramię i usiadła na krześle obok.
- Zdecydowanie nie – mruknął, nie otwierając oczu. – O wiele bardziej przeszkadza mi księżyc, zwłaszcza gdy jest w pełni – zaśmiał się pod nosem, a Tonks nie wiedziała czy jej też wypada to zrobić.
- Remusie, mam do ciebie pytanie.
- A ja mam odpowiedź, jak mniemam.
- Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?
Remus, najwidoczniej zbity z tropu odwrócił twarz w jej stronę i popatrzył na nią ze zdziwieniem w oczach.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli... – zamyśliła się, nie wiedząc jak to wyjaśnić. – Po prostu chciałabym jakoś pomóc ci być. No wiesz, jako wilkołak i w ogóle – spuściła wzrok, zdając sobie sprawę jak dziecinnie i głupio zabrzmiała.
Zaśmiał się w odpowiedzi.
- Tonks, gdyby jakoś dało mi się pomóc, to uwierz mi, sam bym się o tę pomoc zwrócił. Widzisz, to wszystko jest o wiele cięższe, niż mogłoby się wydawać.
- Na pewno jest jakaś rzecz...
- Rozumiem, że po tym, co przeszłaś ostatniej pełni mogło ci się zrobić mnie żal albo coś w tym stylu, ale naprawdę nie masz się o co martwić – poklepał ją po ramieniu.
Tonks już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk. Co więcej, miała wrażenie, że zna osobę, która ten krzyk wydała.
Spojrzeli po sobie i czym prędzej wybiegli z Dziurawego Kotła, szukając źródła owego hałasu. Wyjęli różdżki przed siebie i rozejrzeli się dookoła.
Nie zauważyli nikogo – ani zdrowego, ani kogoś, kto mógłby potrzebować ich pomocy. Rozejrzeli się jeszcze raz, wciąż trzymając różdżki w pogotowiu.
- Proszę, proszę – za ich plecami rozległ się złowrogi szept. – Kogo my tu mamy?
Tonks zadrżała i powoli zaczęła odwracać się do tyłu.
Stała przed nimi Bellatriks Lestrange.
Drętwota! – krzyknął Remus, ale kobieta wykonała zgrabny unik.
- Ładnie to tak? – zaśmiała się donośnie. – Crucio! – wyszeptała, a czerwony strumień uderzył go w pierś. Upadł na ziemię i z trudem powstrzymywał się od wydania jakiegokolwiek odgłosu.
- Remus! – Tonks złapała go za ramiona. – Zostaw go, ty bestio!
Nagle z zaciemnionego sklepu obok wybiegł nieznany jej mężczyzna. – Mamy, co chcieliśmy, wracamy, Bello!
Ta rzuciła im ostatnie spojrzenie przepełnione odrazą i teleportowała się.
- Jest dobrze – powiedział hardo Remus. – Musimy sprawdzić, co się tam stało.
I oboje ruszyli do miejsca, z którego wyszedł śmierciożerca. Pomieszczenie było pogrążone w mroku. Na półkach znajdowały się porozbijane słoiki, gdzieniegdzie można było dostrzec martwe robaki. W powietrzu unosił się odór zgniłego mięsa.
Zaniemówili.
Na środku podłogi leżały dwa ciała – jedno należało do czarownicy w podeszłym wieku, na której twarzy malowało się przerażenie, natomiast drugie...
- Och! – pisnęła Tonks i przykucnęła. – To chyba F-Florian Fortescue.
- Zabrali wszystko – szepnął Remus, oglądając pusty regał na rogu pomieszczenia.
- Co zabrali? – odwróciła się do niego Tonks.
- Już wiem jak zamierzają przekonać do siebie wilkołaki – westchnął. – Zabrali jedyny zapas eliksiru tojadowego dostępny na terenie Wielkiej Brytanii. Co więcej, ta dwójka należała do niewielkiej grupy tych, którzy wiedzą jak go przyrządzić.

czwartek, 14 stycznia 2016

3

Kochani! Ruszamy z kolejnym rozdziałem! Ja mam co do niego mieszane uczucia. Napiszcie w komentarzu, co o nim sądzicie, bo ja nie mam pojęcia. Z góry mówię, że ten rozdział to taki rozdział-przejście, a kolejny będzie o wiele ciekawszy.
*
Kolejne dni minęły dość spokojnie i Tonks mogłaby poświęcić cały swój czas na wymyślaniu sposobów na rozmowę z Remusem. Rzecz jasna, coś musiało jej w tym przeszkodzić – tym razem był to Szalonooki, który wyznaczył jej kolejną wartę w okolicach domu Harry’ego – towarzyszyć miała jej Molly Weasley. Właściwie nie denerwowała się tym zanadto, po prostu postać tej kobiety była dla niej trochę przerażająca. Prawie jak sam Moody.
Dlatego też rankiem wstała godzinę wcześniej, żeby się nie spóźnić i ubrała się schludniej niż zwykle. Założyła wyprasowaną koszulkę i płaszcz bez żadnej dziury ani plamy. Nawet zmieniła kolor włosów na brązowy, żeby był bardziej stonowany.
- Tonks, kochana! – kobieta uśmiechnęła się szeroko na jej widok, gdy pojawiła się na miejscu. - Jak minął ci tydzień?
A Tonks, nie mając przecież zbyt wiele do stracenia, opowiedziała jej o całym wilkołaczym incydencie.
- Oj, źle się stało – westchnęła cicho i pokręciła głową. – Remus bardzo to wszystko przeżywa, nie dość, że ta choroba tak się na nim odbija, to teraz jeszcze ten Syriusz…
- Co powinnam zrobić? – spytała. – Jak mogłabym to odkręcić? Nie chciałabym teraz niezręczności na zebraniach, wiesz co mam na myśli.
- Oczywiście – pani Weasley skinęła głową. – Spodziewam się go jutro na obiedzie, jeśli o tym wspomni, to spróbuję to wyprostować.
- Dziękuję – odrzekła z ulgą Tonks i pomyślała, że w sumie to jak nie ma dookoła rozszalałych dzieci, a Molly nie musi się nimi denerwować, to nawet nie jest taka przerażająca.
*
Po całym dniu warty na miejsce przybyli Mundungus i Bill, żeby je zastąpić. Poinformowali przy okazji Tonks, że Dumbledore oczekuje jej w nowej kwaterze głównej, aby przekazać jej jakieś informacje.
- Ale po co? – spytała zdziwiona.
- Sami nie wiemy.
*
- Dobry wieczór, profesorze – Tonks dostrzegła, że w sali siedzą także Szalonooki Moody, Artur Weasley i Remus Lupin.
- Witaj, Nimfadoro. Dzisiejsze spotkanie nie zostało zwołane bez powodu – powiedział powoli. – Mamy do omówienia kwestię bezpieczeństwa w Hogwarcie. Wybrałem waszą czwórkę z oczywistych przyczyn: dwójka z was to aurorzy, a wam, Remusie, Arturze, Harry bardzo ufa.
- A co ma do tego Harry? – spytała niepewnie Tonks.
- Och, bardzo dużo. Wszyscy wiemy, że Voldemort to właśnie jego pragnie dosięgnąć najbardziej – rzekł. – Poza tym, w tym roku mam wiele spraw do załatwienia, rzecz jasna, największej wagi. Dlatego też nastąpią dni, w których będę zmuszony opuścić szkołę, a wtedy Harry będzie potrzebował ochrony bardziej niż zwykle.
*
Po skończonym zebraniu Dumbledore opuścił ich i teleportował się do Hogsmeade. Wśród pozostałej czwórki zapanowała niezręczna cisza, która ostatnimi czasy była normalnością w życiu Tonks.
W końcu stała się tak męcząca, że postanowiła ją przerwać.
- Co robimy teraz?
- Nic – rozłożył ręce pan Weasley. – Chyba najwyższa pora wracać do domu.
- Szczerze mówiąc, to ja bym się napiła kremowego piwa – uśmiechnęła się delikatnie.
- Jestem za – na twarzy Remusa także pojawił się uśmiech. – Ktoś jeszcze?
*
I tak, kilka godzin później Tonks, Remus, Moody i Artur siedzieli przy niewielkim stoliku w Dziurawym Kotle. Tonks cieszyła się, że cała ta sytuacja tak się skończyła. Jednak pomimo wesołej atmosfery męczyły ją myśli o Hogwarcie i Harrym, nie rozumiała tego wszystkiego, chociaż bardzo się starała.
Zamyśliła się i nie zauważyła, że kremowe piwo, które trzymała w ręce niebezpiecznie się przechyliło i już chwilę później jej pięknie wyprasowana koszulka i niezaplamiony płaszcz zostały ochlapane słodkim napojem.
- Na brodę Merlina! – zdenerwowana na samą siebie zaczęła wycierać ubrania serwetkami, nie zwracając uwagi na to, że jej towarzysze zanoszą się śmiechem (chociaż ciężko było powiedzieć, co było powodem ich dobrego humoru: niezdarność Tonks - czy kolejne kieliszki Ognistej Whisky).
Chłoszczyść! – powiedział Remus, wciąż się śmiejąc.
- Taa, dzięki – mruknęła niezbyt zadowolona.
- Musisz bardziej uważać – poklepał ją niezręcznie po ramieniu. - W ,,Czarodzieju Watsonie'' Jeff też się oblał swoim piciem, ale tam okazało się, że to była trucizna, którą podłożył Watson.
- Czekaj - zamyśliła się. - Przecież to Marlene podłożyła tę truciznę.
- Nie - pokręcił głową. - Nigdy nie wytłumaczyli tej sprawy do końca, ale moim zdaniem wszystko wskazuje na to, że to Watson podłożył tę truciznę.
- O czym ty mówisz? - westchnęła. - Watson to jego przyjaciel, nie mógłby go otruć.
- Ale wtedy podejrzewał go o kradzież różdżek z sejfu mistrza, miał motyw - odrzekł zrezygnowany.
- Przecież sama Johanna potwierdziła, że to Marlene go otruła!
- To była metafora - klasnął w dłonie. - Me-ta-fo-ra! - i nagle niespodziewanie wybuchnął śmiechem.
Tonks uśmiechnęła się pod nosem, dochodząc do wniosku, że ta sytuacja rzeczywiście jest dość zabawna: myślała przez kilka dni o tym, jak będzie wyglądać jej konfrontacja z Remusem (a zwykle jak palnie coś głupiego, to później jest po prostu okropnie niezręcznie), a tymczasem problem zniknął, chociaż nawet nie starała się go rozwiązać.
*
Gdy wszyscy już ledwo trzymali się na nogach (oprócz Tonks, która nie piła, bo nie przepadała za smakiem alkoholu), wspólnie postanowili, że najrozsądniej będzie wynająć czteroosobowy pokój w Dziurawym Kotle, bo (zwłaszcza w przypadku pana Weasleya) w takim stanie lepiej było nie wracać do domu.
W końcu nieumyci i nieprzebrani położyli się do łóżek. Pijana trójka zasnęła niemalże od razu, ale Tonks nie mogła usnąć, myśląc o wszystkim, co wydarzyło się tego dnia.
Próbowała sobie uzmysłowić, jak ciężko Remusowi musiało być; słowa Molly dały jej do myślenia. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy – dlatego też postanowiła po prostu go zapytać – ale dopiero jutro, pomyślała i pogrążyła się we śnie.

sobota, 9 stycznia 2016

2

Szafa, do której wcisnęła się Tonks była naprawdę bardzo, bardzo niewygodna. W dodatku śmierdziała zmokłym psem.
Za drewnianymi drzwiami słyszała ryki i tupot łap. Wiedziała, że nie jest szczególnie zagrożona, bo przecież Remus nigdy nie zapomina o eliksirze tojadowym. Ma obsesję na tym punkcie podobno odkąd zwolniono go z posady nauczyciela w Hogwarcie. Mimo wszystko, była nieco zaniepokojona. Tak bezpośrednia konfrontacja z wilkołakiem była pierwszą w jej życiu.
Nie była jednak śmiertelnie przerażona, jak myślała że będzie.
Jej relacja z Remusem była dotychczas czysto oficjalna, nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele, raczej widywali się na spotkaniach Zakonu, czasem wypełniali wspólnie jakieś obowiązki. Zdarzało im się spotkać u Molly na obiedzie. Dlatego też to wszystko było takie niezręczne. To było ich pierwsze nieoficjalne spotkanie.
Boże. Tonks była prawdziwą królową niezręczności.
*
Sama nawet nie zauważyła, kiedy i jak zasnęła, ale rzeczywiście jej się to udało. Jej nogi były zdrętwiałe i obolałe, ale przynajmniej nie była już aż tak bardzo zmęczona.
Delikatnie uchyliła drzwi szafy i powoli się z niej wygramoliła. Na kanapie leżał Remus, już jako człowiek. Spojrzała na zegarek i zdziwiła się, widząc, że jest już ósma rano.
Nie miała pojęcia, co zrobić, bo nie mogła przecież opuścić domu Lupina bez swojej różdżki, która pozostawała zaklinowana pomiędzy deskami podłogowymi. Mogłaby a) czekać, aż on się obudzi i poprosić go o rozsunięcie ich, b) ,,pożyczyć'' różdżkę Remusa, która akurat leżała na stole kuchennym albo c) obudzić go. Opcje b) i c) od razu można by skreślić, więc pozostało jej tylko oczekiwanie.
*
Remus uchylił powoli powieki, przez co światło oślepiło go na kilka sekund. Głowa bolała go niemiłosiernie, a na rękach i nogach miał wyjątkowo uciążliwe zakwasy. Westchnął i przeszedł z pozycji leżącej do siedzącej.
Ostatnimi czasy pełnie księżyca męczyły go bardziej niż kiedyś. Pomimo tego, że nad sobą panował, nie był w stanie zmniejszyć zasobów energii, która wtedy się w nim pojawiała – dlatego też, gdy ten czas nadchodził – on biegał po domu ile sił w łapach, a następnego dnia musiał męczyć się z konsekwencjami.
Nagle z zadumy wyrwał go huk dobiegający z kuchni.
- Przepraszam! – usłyszał czyjś głos. Usiłował odtworzyć w głowie wszystkich swoich przyjaciół, którzy mogliby być potencjalnym gościem. – Już to sprzątam!
- Tonks? Nimfadora Tonks? – spytał ochryple, przypominając sobie poprzedni dzień.
- Cholera jasna! – Wychyliła się z kuchni, trzymając w ręku jego ulubiony kubek z ukruszonym uchem – obudziłam cię!
- Właściwie to nie. Czy mogłabyś mi wytłumaczyć, co robisz w moim mieszkaniu o tej godzinie?
- Dużo by mówić. To historia o parasolu, noclegu w szafie i różdżce w podłodze, a ja naprawdę nie mam ochoty o tym opowiadać – uśmiechnęła się krzywo. – Chociaż o tym ostatnim moglibyśmy. Moja różdżka...
- Czekaj. Czy to oznacza, że spędziłaś tutaj całą noc? – na samą myśl zakręciło mu się w głowie. – Całą?
Tonks przygryzła wargę i spuściła wzrok. Kiwnęła głową. – To naprawdę nie było... - zająknęła się, chyba z powodu braku odpowiedniego słowa.
Lupin usiadł na krześle i schował twarz w dłonie. Wiedział, że kiedyś to się tak skończy, nie rozumiał, dlaczego w ogóle przystał na jej pomoc, znając ryzyko. Wziął głęboki oddech.
- To nie może się nigdy powtórzyć. Ani tobie, ani nikomu – powiedział bardziej do siebie, niż do niej. – Jak mogę sprawić, żebyś o tym zapomniała? Wiem, że ta noc była dla ciebie koszmarem, nie musisz udawać.
- Remusie, to nie tak, naprawdę – westchnęła – może po prostu napijemy się kawy i sprawimy, żeby ta sytuacja nie była tak niezręczna jak obecnie jest?
*
Ku zdziwieniu obojga, rozmowa poszła naprawdę gładko. Prawie całkowicie nie było niezręcznej ciszy. Remus, jak się okazało, posiadał całkiem niezłe poczucie humoru, w dodatku miał podobne poglądy na wiele różnych tematów co Tonks.
I wszystko poszłoby idealnie, mogłaby zaliczyć to spotkanie do udanych, a nawet może wyjść jeszcze czasem gdzieś z Lupinem, ale, rzecz jasna, musiała wszystko zepsuć, zadając to jedno feralne pytanie:
- Wybierasz się może na pogrzeb Syriusza? – oczywiście nie był to prawdziwy pogrzeb, ponieważ jego ciało wpadło za zasłonę w Departamencie Tajemnic, raczej ceremonia pożegnalna.
To jednak wystarczyło, żeby zachowanie Remusa uległo diametralnej zmianie. Natychmiast stał się milczący i oschły. Szybko wstał, umył kubki po kawie i zaczął mówić coś o tym, że ma jakieś sprawy do załatwienia – ale Tonks wiedziała, że nie chodziło o nic takiego, po prostu chciał ją wygonić. Pomógł wyciągnąć jej różdżkę spod podłogi i zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Gdy już szła powoli w stronę swojego domu, miała ochotę walnąć się z pięści w twarz. Wiedziała, że sprawa śmierci jej kuzyna bardzo dotknęła Remusa i rozumiała także dlaczego. Był jego jedynym przyjacielem, który przeżył albo nie stał się zdrajcą, jak Peter Pettigrew.
W tamtym momencie była pewna jednej rzeczy – naprawdę musiała z nim porozmawiać .
*
Lupin siedział na kanapie, trzymając szklankę wypełnioną bursztynową cieczą. Jego włosy były potargane, a w oczach malowała się rezygnacja.
- To naprawdę najwyższa pora, żeby się ogarnąć, Remusie – Syriusz na obrazie kręcił głową z niesmakiem. – Nie możesz katować się tak przez wieczność.
- Co ty możesz wiedzieć, co? – poderwał się z miejsca i wwiercił wzrok w namalowanego przyjaciela. – Wisisz tylko na tej ścianie i myślisz, że jesteś najmądrzejszy! – uderzył pięścią w płótno, powodując małe wgniecenie, po czym osunął się po ścianie i pozwolił łzom płynąć.
Syriusz zacmokał. – Co ja z tobą mam, przyjacielu?

1

Tonks wiedziała, że to będzie zły dzień jeszcze zanim stało się TO. ,,TO'' było tylko Potwierdzeniem Teorii o Niezdarności Tonks. W skrócie PTONT, jak kto woli.
Zaczynając od samego rana, wstała i poszła do kuchni z zamiarem zjedzenia śniadania i już tam zauważyła pierwsze oznaki późniejszych wydarzeń. Na stole leżała karteczka, którą zapewne ktoś pozostawił już poprzedniego dnia. Zapewne powinna była ją przeczytać wczoraj.
POTTER JEST BEZPIECZNY. JUTRO ZACZYNA SIĘ TWOJA PIERWSZA WARTA. TOWARZYSZYĆ CI BĘDĄ REMUS I ARTUR. JUTRO O 9 MACIE ZAMIENIĆ KINGSLEYA I JEGO TOWARZYSZY.
Tonks wypuściła powoli powietrze z ust i przyłożyła dłoń do czoła. Spojrzała na zegarek. Dziesiąta dwadzieścia jeden. Czyli standardowe spóźnienie. Byle nie przekroczyło dwóch godzin, wtedy mogliby się zorientować, albo, co gorsza, mieć pretensje.
*
Na szczęście Tonks już dawno opanowała sztukę zbierania się w kilka minut, dzięki czemu już chwilę później mogła teleportować się na miejsce. Jedynym problemem było teraz znalezienie pozostałych gdzieś w okolicy i dowiedzenie się, którym terenem ma się zająć. Pozostało jej tylko modlenie się, żeby przypadkowo Szalonooki nie zechciał jej zastąpić.
Rozejrzała się i głośno westchnęła, bo wciąż nikogo nie widziała. Przeszła już koło placu zabaw, publicznego gimnazjum i kilku niewielkich domów. Gdzieś w oddali zauważyła nawet ten, w którym mieszkał Harry.
Nagle usłyszała czyjś nieco zachrypnięty głos i od razu go rozpoznała.
Rzecz jasna, szczęście jej nie sprzyjało. To w końcu wielki dzień PTONTu.
Szalonooki Moody.
Tonks naprawdę nie chciała mu się narażać, ta konfrontacja była ostatnim, czego potrzebowała, więc czym prędzej czmychnęła za drzewo i zaczęła gorączkowo myśleć o możliwych rozwiązaniach tego problemu.
I wtedy też do głowy wpadł jej genialny pomysł.
Wyjęła z torebki lusterko i popatrzyła się w swoje odbicie. Na chwilę przymknęła powieki. Jej włosy natychmiast zaczęły rosnąć i zmieniać kolor z różowego na brązowy. Oczy nabrały mocno zielonej barwy i nieznacznie się powiększyły. Usta zwężały, a kości policzkowe się uwydatniły.
Z zadowoleniem przyjrzała się swojej nowej twarzy i podbiegła do Moody'ego i Remusa, którego wcześniej nie spostrzegła.
- E. Dzień dobry. Pan... Moody, tak? – starała się sprawić, żeby jej głos brzmiał choć odrobinę inaczej.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry. – Łypnął na nią zdrowym okiem – kim jesteś i czego od nas oczekujesz? Czyżby cholerny Voldemort wysłał nam szpiega? – Przekrzywił głowę i przyjrzał się jej uważniej.
- Nazywam się, ee, Ernimelda Luponks – w myślach mocno uderzyła się w policzek za tak idiotyczne nazwisko. – Jestem przyjaciółką Tonks – coraz bardziej zaczynała wątpić w geniusz swojego planu – tą, która wysłała list miłosny do Dumbledore'a na szóstym roku w Hogwarcie. Wiem, że Tonks panu o tym opowiedziała.
Szalonooki przygryzł wargę w zastanowieniu. – Chyba rzeczywiście było coś takiego. – Zmarszczył czoło – ale nie jestem w stanie zaufać komuś, kto nie jest członkiem Zakonu. Będę musiał złożyć na ciebie donos do Albusa. Pójdziesz ze mną.
Cholera.
- A teraz najwyższa pora, żebyś wzięła się do roboty, Nimfadoro. – Dziewczyna otworzyła szeroko usta. Znowu w myślach oberwała od siebie w policzek, nie wierząc we własną głupotę.
Kolor jej włosów zmienił się z powrotem na różowy, a twarz przybrała barwę szkarłatu, ale bynajmniej nie było to zasługą jej metamorfomagicznych zdolności.
- Oby to było dla ciebie wystarczającą nauczką. Remus powie ci, co masz robić. Macie patrolować teren we dwójkę, za taką nieodpowiedzialność w życiu nie wypuszczę cię bez opieki na patrol. A ty, Lupin, masz jej pilnować. – I już go nie było.
Tonks czuła się tak niezręcznie jak tylko mogła. To było tak bardzo niezręczne, że gdyby były nagrody za najbardziej niezręczny moment, ona zajęłaby teraz pierwsze miejsce.
Wciąż czerwona jak burak podniosła delikatnie wzrok i spojrzała na Lupina. Nie zauważyła wcześniej, że ta sytuacja rozśmieszyła go do rozpuku i w tym momencie próbował zapanować nad niekontrolowanym śmiechem.
- Wielkie dzięki, panie pomocniku – mruknęła w jego stronę. – Co mam robić?
*
Ich warta trwała dobre kilka godzin. Jedyne zadanie, które mieli do wykonania polegało na doglądaniu, czy po okolicy nie kręci się ktoś nieporządany. Jak się okazało, Moody pojawił się tylko na chwilę, żeby przekazać Remusowi i jej peleryny-niewidki, co zasugerowała pani Figg. Dlatego też teraz siedzieli na trawniku pod domem Dursleyów schowani ukryci pod pelerynami. Nie widzieli siebie nawzajem, ani nie słyszeli – nie mogli się przecież narazić na usłyszenie przez wujostwo Harry'ego.
Przez te kilka chwil, w których Tonks widziała twarz Remusa, dostrzegła, że jest on bardzo zmęczony – albo przynajmniej na takiego wygląda. Miał wielkie worki pod oczami, a zmarszczki były jakby bardziej uwydatnione. W jego włosach znajdowało się więcej siwych pasm niż dotychczas. Nawet śmiech nie był tak donośny jak zwykle.
*
- Czy Artur się dzisiaj pojawił? – spytała w końcu po kolejnych godzinach milczenia.
W międzyczasie znaleźli lepszy sposób niż peleryny-niewidki. Po prostu co kilkadziesiąt minut zmieniali swój wygląd – Tonks za pomocą metamorfomagii, Remus dzięki czarom (co sprawiało, że jego metamorfozy nie były tak mylące jak te jej. Uznali jednak, że wystarczające).
- Tak, ale tylko po to, żeby powiedzieć mi, że Moody zmienił plany i wystarczą po dwie osoby na jeden obszar, bo zabrakłoby nam ludzi.
Tonks się zdziwiła.
- Dlaczego w takim razie nie odwołał ciebie? Wyglądasz na zmęczonego – nagle uświadomiła sobie, co powiedziała i jej mentalny policzek był już cały czerwony od uderzeń. – Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć.
Lupin uśmiechnął się ponuro. – Właściwie to masz rację. Dzisiaj pełnia, a ja naprawdę potrzebuję trochę snu. Poprosiłem o tę wartę.
- Co? – otworzyła szeroko oczy. – Przecież ty powinieneś leżeć w domu!
- Może. – Odwrócił wzrok i przyspieszył kroku.
*
Nareszcie, gdy słońce już chyliło się ku zachodowi, oboje uznali, że muszą wracać – w końcu księżycowi zostało już tylko kilka chwil do pełnego pojawienia się. Na szczęście w porę na miejsce przybyli Fred i George.
Tonks zadeklarowała, że potowarzyszy Remusowi w drodze do domu (a raczej teleportuje się razem z nim), żeby pomóc mu zabezpieczyć dom przed pełnią, na co on niechętnie przystał.
Wspólnymi siłami rzucili potrzebne zaklęcia na dom. Sprawili, że każde zamknięte drzwi pozostaną zamknięte aż do rana. Tonks zostawiła jedne uchylone, aby ona sama mogła opuścić dom.
I naprawdę, serio nie wiadomo jak TO się stało, ale na środku przejścia leżał parasol, a ona oczywiście – bo jakżeby inaczej – musiała się o niego potknąć.
Kolejne wydarzenia potoczyły się szybko – drzwi zostały zatrzaśnięte, jej różdżka wpadła w szczelinę pomiędzy dwoma deskami, a za jej plecami Remus zaczął przemieniać się w wilkołaka.
Jeżeli TO nie było Potwierdzeniem Teorii o Niezdarności Tonks, to Tonks naprawdę nie miała pojęcia, co mogłoby być.

Prolog

Zielone światło wypełniło całe pole widzenia. Kurz znajdujący się w pomieszczeniu poleciał w górę i osiadł na spoconych ciałach walczących. Donośny śmiech ciemnowłosej kobiety sprawił, że wszystkie twarze zwróciły się w jej stronę. Mężczyzna z wielkim uśmiechem na ustach w momencie znieruchomiał. Syriusz. Jego ciało zesztywniało i powoli opadło za falującą zasłonę otoczoną wielkim łukiem. Krzyk młodego Pottera zagłuszył rechot Bellatriks.
To był moment, w którym koszmar Remusa za każdym razem się kończył. Wspomnienia nie chciały opuścić jego głowy, nie dawały mu chwili wytchnienia. Nie pozwalały normalnie funkcjonować: nie spał dobrze ani nie jadł od kilku tygodni.
Doskonale pamiętał moment śmierci swojego najlepszego przyjaciela - jedynego ocalałego. Jedynego, na którego mógł liczyć po tylu latach samotności. Jedynego, który dawał mu nadzieję na pokonanie Voldemorta i Petera.
Ale wtedy Bellatriks postanowiła mu to wszystko odebrać.
Remus zsunął się powoli z łóżka i przetarł oczy. Podłoga była zimna, a pomieszczenie przepełnione smrodem przemoczonego psa. Mężczyzna westchnął i zrobił to, co od pamiętnej bitwy w ministerstwie stało się jego codziennym rytuałem - poszedł do salonu, aby porozmawiać z Syriuszem.
Odsłonił przysłonięty zgniłozieloną zasłonką portret swojego najlepszego przyjaciela. Miał na sobie marynarkę, którą Remus podarował mu kiedyś na gwiazdkę. Jego włosy były tak samo nieokrzesane jak zwykle, a na ustach błąkał się uśmiech - ten sam, który nie opuścił go nawet w momencie, gdy mordercze zaklęcie przeszyło jego pierś.
- Sie masz, Remusie - powiedział pogodnie. - Powinieneś w końcu o siebie zadbać, z dnia na dzień wyglądasz coraz gorzej.
Remus uśmiechnął się w odpowiedzi i pozwolił rozmowie toczyć się dalej, chociaż doskonale wiedział, że nie może poddać się nieustannemu bólowi, a monotonia, którą sam stworzył, wcale nie pomaga mu się z nim uporać.
Ale cóż może zrobić ktoś, kto nawet nie jest nawet do końca człowiekiem, żeby tak niesamowicie człowiecza rzecz po prostu odeszła?