sobota, 9 stycznia 2016

1

Tonks wiedziała, że to będzie zły dzień jeszcze zanim stało się TO. ,,TO'' było tylko Potwierdzeniem Teorii o Niezdarności Tonks. W skrócie PTONT, jak kto woli.
Zaczynając od samego rana, wstała i poszła do kuchni z zamiarem zjedzenia śniadania i już tam zauważyła pierwsze oznaki późniejszych wydarzeń. Na stole leżała karteczka, którą zapewne ktoś pozostawił już poprzedniego dnia. Zapewne powinna była ją przeczytać wczoraj.
POTTER JEST BEZPIECZNY. JUTRO ZACZYNA SIĘ TWOJA PIERWSZA WARTA. TOWARZYSZYĆ CI BĘDĄ REMUS I ARTUR. JUTRO O 9 MACIE ZAMIENIĆ KINGSLEYA I JEGO TOWARZYSZY.
Tonks wypuściła powoli powietrze z ust i przyłożyła dłoń do czoła. Spojrzała na zegarek. Dziesiąta dwadzieścia jeden. Czyli standardowe spóźnienie. Byle nie przekroczyło dwóch godzin, wtedy mogliby się zorientować, albo, co gorsza, mieć pretensje.
*
Na szczęście Tonks już dawno opanowała sztukę zbierania się w kilka minut, dzięki czemu już chwilę później mogła teleportować się na miejsce. Jedynym problemem było teraz znalezienie pozostałych gdzieś w okolicy i dowiedzenie się, którym terenem ma się zająć. Pozostało jej tylko modlenie się, żeby przypadkowo Szalonooki nie zechciał jej zastąpić.
Rozejrzała się i głośno westchnęła, bo wciąż nikogo nie widziała. Przeszła już koło placu zabaw, publicznego gimnazjum i kilku niewielkich domów. Gdzieś w oddali zauważyła nawet ten, w którym mieszkał Harry.
Nagle usłyszała czyjś nieco zachrypnięty głos i od razu go rozpoznała.
Rzecz jasna, szczęście jej nie sprzyjało. To w końcu wielki dzień PTONTu.
Szalonooki Moody.
Tonks naprawdę nie chciała mu się narażać, ta konfrontacja była ostatnim, czego potrzebowała, więc czym prędzej czmychnęła za drzewo i zaczęła gorączkowo myśleć o możliwych rozwiązaniach tego problemu.
I wtedy też do głowy wpadł jej genialny pomysł.
Wyjęła z torebki lusterko i popatrzyła się w swoje odbicie. Na chwilę przymknęła powieki. Jej włosy natychmiast zaczęły rosnąć i zmieniać kolor z różowego na brązowy. Oczy nabrały mocno zielonej barwy i nieznacznie się powiększyły. Usta zwężały, a kości policzkowe się uwydatniły.
Z zadowoleniem przyjrzała się swojej nowej twarzy i podbiegła do Moody'ego i Remusa, którego wcześniej nie spostrzegła.
- E. Dzień dobry. Pan... Moody, tak? – starała się sprawić, żeby jej głos brzmiał choć odrobinę inaczej.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry. – Łypnął na nią zdrowym okiem – kim jesteś i czego od nas oczekujesz? Czyżby cholerny Voldemort wysłał nam szpiega? – Przekrzywił głowę i przyjrzał się jej uważniej.
- Nazywam się, ee, Ernimelda Luponks – w myślach mocno uderzyła się w policzek za tak idiotyczne nazwisko. – Jestem przyjaciółką Tonks – coraz bardziej zaczynała wątpić w geniusz swojego planu – tą, która wysłała list miłosny do Dumbledore'a na szóstym roku w Hogwarcie. Wiem, że Tonks panu o tym opowiedziała.
Szalonooki przygryzł wargę w zastanowieniu. – Chyba rzeczywiście było coś takiego. – Zmarszczył czoło – ale nie jestem w stanie zaufać komuś, kto nie jest członkiem Zakonu. Będę musiał złożyć na ciebie donos do Albusa. Pójdziesz ze mną.
Cholera.
- A teraz najwyższa pora, żebyś wzięła się do roboty, Nimfadoro. – Dziewczyna otworzyła szeroko usta. Znowu w myślach oberwała od siebie w policzek, nie wierząc we własną głupotę.
Kolor jej włosów zmienił się z powrotem na różowy, a twarz przybrała barwę szkarłatu, ale bynajmniej nie było to zasługą jej metamorfomagicznych zdolności.
- Oby to było dla ciebie wystarczającą nauczką. Remus powie ci, co masz robić. Macie patrolować teren we dwójkę, za taką nieodpowiedzialność w życiu nie wypuszczę cię bez opieki na patrol. A ty, Lupin, masz jej pilnować. – I już go nie było.
Tonks czuła się tak niezręcznie jak tylko mogła. To było tak bardzo niezręczne, że gdyby były nagrody za najbardziej niezręczny moment, ona zajęłaby teraz pierwsze miejsce.
Wciąż czerwona jak burak podniosła delikatnie wzrok i spojrzała na Lupina. Nie zauważyła wcześniej, że ta sytuacja rozśmieszyła go do rozpuku i w tym momencie próbował zapanować nad niekontrolowanym śmiechem.
- Wielkie dzięki, panie pomocniku – mruknęła w jego stronę. – Co mam robić?
*
Ich warta trwała dobre kilka godzin. Jedyne zadanie, które mieli do wykonania polegało na doglądaniu, czy po okolicy nie kręci się ktoś nieporządany. Jak się okazało, Moody pojawił się tylko na chwilę, żeby przekazać Remusowi i jej peleryny-niewidki, co zasugerowała pani Figg. Dlatego też teraz siedzieli na trawniku pod domem Dursleyów schowani ukryci pod pelerynami. Nie widzieli siebie nawzajem, ani nie słyszeli – nie mogli się przecież narazić na usłyszenie przez wujostwo Harry'ego.
Przez te kilka chwil, w których Tonks widziała twarz Remusa, dostrzegła, że jest on bardzo zmęczony – albo przynajmniej na takiego wygląda. Miał wielkie worki pod oczami, a zmarszczki były jakby bardziej uwydatnione. W jego włosach znajdowało się więcej siwych pasm niż dotychczas. Nawet śmiech nie był tak donośny jak zwykle.
*
- Czy Artur się dzisiaj pojawił? – spytała w końcu po kolejnych godzinach milczenia.
W międzyczasie znaleźli lepszy sposób niż peleryny-niewidki. Po prostu co kilkadziesiąt minut zmieniali swój wygląd – Tonks za pomocą metamorfomagii, Remus dzięki czarom (co sprawiało, że jego metamorfozy nie były tak mylące jak te jej. Uznali jednak, że wystarczające).
- Tak, ale tylko po to, żeby powiedzieć mi, że Moody zmienił plany i wystarczą po dwie osoby na jeden obszar, bo zabrakłoby nam ludzi.
Tonks się zdziwiła.
- Dlaczego w takim razie nie odwołał ciebie? Wyglądasz na zmęczonego – nagle uświadomiła sobie, co powiedziała i jej mentalny policzek był już cały czerwony od uderzeń. – Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć.
Lupin uśmiechnął się ponuro. – Właściwie to masz rację. Dzisiaj pełnia, a ja naprawdę potrzebuję trochę snu. Poprosiłem o tę wartę.
- Co? – otworzyła szeroko oczy. – Przecież ty powinieneś leżeć w domu!
- Może. – Odwrócił wzrok i przyspieszył kroku.
*
Nareszcie, gdy słońce już chyliło się ku zachodowi, oboje uznali, że muszą wracać – w końcu księżycowi zostało już tylko kilka chwil do pełnego pojawienia się. Na szczęście w porę na miejsce przybyli Fred i George.
Tonks zadeklarowała, że potowarzyszy Remusowi w drodze do domu (a raczej teleportuje się razem z nim), żeby pomóc mu zabezpieczyć dom przed pełnią, na co on niechętnie przystał.
Wspólnymi siłami rzucili potrzebne zaklęcia na dom. Sprawili, że każde zamknięte drzwi pozostaną zamknięte aż do rana. Tonks zostawiła jedne uchylone, aby ona sama mogła opuścić dom.
I naprawdę, serio nie wiadomo jak TO się stało, ale na środku przejścia leżał parasol, a ona oczywiście – bo jakżeby inaczej – musiała się o niego potknąć.
Kolejne wydarzenia potoczyły się szybko – drzwi zostały zatrzaśnięte, jej różdżka wpadła w szczelinę pomiędzy dwoma deskami, a za jej plecami Remus zaczął przemieniać się w wilkołaka.
Jeżeli TO nie było Potwierdzeniem Teorii o Niezdarności Tonks, to Tonks naprawdę nie miała pojęcia, co mogłoby być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz