piątek, 15 stycznia 2016

4

Zastanawiam się, jak to działa, że raz piszę rozdział kilka dobrych godzin i nawet nie jestem z niego zadowolona, a innym razem spontanicznie wpadam na pomysł napisania nowego, trzaskam go w dwie godziny i w dodatku mi się podoba.
No nic, komentujcie, moi drodzy (serio, uwielbiam Wasze komentarze, nie ma większej motywacji) i zapraszam do czytania!
*
Poranek był naprawdę ciężki dla Remusa. Głowa bolała go okrutnie, w dodatku gdy tylko usiadł na łóżku od razu pojawiły się zawroty głowy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i całą swoją siłą woli starał się sobie przypomnieć, dlaczego nie wrócił do domu i co, na brodę Merlina, robi w czteroosobowym pokoju w, prawdopodobnie, Dziurawym Kotle.
Artur i Szalonooki ciągle spali, a Tonks leżała przykryta kołdrą i szeroko uśmiechała się w stronę książki, którą właśnie czytała. Remus pomyślał, że to całkiem przyjemny widok. Taki już był, uwielbiał uśmiechających się ludzi, a już najbardziej lubił, gdy to on był powodem ich dobrego humoru. Niestety, ostatnimi czasy nie był w stanie dzielić się uśmiechem, gdyż ten jego nie był wystarczający nawet dla niego.
W pewnym momencie Tonks chyba zauważyła, że nie jest jedyną przebudzoną osobą, bo odłożyła książkę i spojrzała na Remusa.
- Dzień dobry – jęknął, rozcierając sobie skronie.
- Coś mi się wydaje, że nie dla wszystkich taki dobry – cicho się zaśmiała. – Może poproszę Toma o jakiś eliksir?
- Nie, dzięki – uśmiechnął się do niej wdzięcznie. – Myślę, że zaraz i tak będę musiał zejść na dół, żeby zapłacić za nocleg.
Zapanowała nieprzyjemna cisza.
- Co czytasz? – skinął na książkę leżącą obok dziewczyny.
- Rano przywołałam tu sobie ,,Czarodzieja Watsona’’. Po naszej rozmowie chciałam sprawdzić, kto w końcu otruł tego Jeffa.
Remus się zamyślił. – Rozmowie?
- Ano rozmowie – pokiwała głową z uśmiechem. – Pewnie tego nie pamiętasz, ale próbowałeś mi wmówić, że to Watson podłożył mu truciznę, a ja tutaj mam dowód, że to była Marlene! O, patrz: ,,-To byłam ja – odrzekła drwiąco Marlene. – Chciałam sprawdzić, czy Jeff, jako mistrz eliksirów rozpozna truciznę podstawioną pod swój obrzydliwie długi nos’’. Ha!
- Erg, cicho tam – zachrypiał Szalonooki i zatopił twarz w poduszce.
- Pamiętam ten fragment! – powiedział ściszonym głosem. – To idiotyczne, przecież Watson był chyba ostatnią osobą, którą można by o to podejrzewać – pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- Dokładnie to starałam się wczoraj ci powiedzieć!
Remus uśmiechnął się do niej, po czym wstał z łóżka i podszedł do okna, żeby zasunąć rolety.
- Mógłby ktoś wyłączyć dzisiaj to słońce? – burknął sam do siebie. – No, to chyba najwyższy czas zejść na dół i poprosić o jakiś dobry eliksir na kaca.
- Jasne – mruknęła Tonks, która znowu siedziała z nosem w książce.
- Przynieść ci coś?
- Mm – pokręciła głową, chociaż widać było, że wcale go nie słuchała.
*
Tonks nawet nie zauważyła, kiedy Remus wyszedł z pokoju. Usiadła na łóżku i odłożyła książkę na bok. Naprawdę chciałaby z nim porozmawiać; już nawet nie chodziło o jakieś przeprosiny za jej nietaktowne zachowanie – była pewna, że on już tego nie rozpamiętuje. Zależało jej jedynie na tym, żeby okazać mu zrozumienie w tej sytuacji i równocześnie rzeczywiście ją zrozumieć.
Zeszła po schodach na dół i znalazła się wewnątrz baru. Ludzi nie było jeszcze wielu. Kilku czarodziejów w wielkich kapeluszach rozmawiało przy stole w rogu pomieszczenia. W powietrzu unosił się zapach kremowego piwa, alkoholu i płynu do naczyń. Tonks uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Remusa siedzącego na zewnątrz i wygrzewającego się na słońcu. W ręku trzymał szklankę wypełnioną żółtym płynem.
- Teraz słońce ci nie przeszkadza, co? – szturchnęła go w ramię i usiadła na krześle obok.
- Zdecydowanie nie – mruknął, nie otwierając oczu. – O wiele bardziej przeszkadza mi księżyc, zwłaszcza gdy jest w pełni – zaśmiał się pod nosem, a Tonks nie wiedziała czy jej też wypada to zrobić.
- Remusie, mam do ciebie pytanie.
- A ja mam odpowiedź, jak mniemam.
- Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?
Remus, najwidoczniej zbity z tropu odwrócił twarz w jej stronę i popatrzył na nią ze zdziwieniem w oczach.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli... – zamyśliła się, nie wiedząc jak to wyjaśnić. – Po prostu chciałabym jakoś pomóc ci być. No wiesz, jako wilkołak i w ogóle – spuściła wzrok, zdając sobie sprawę jak dziecinnie i głupio zabrzmiała.
Zaśmiał się w odpowiedzi.
- Tonks, gdyby jakoś dało mi się pomóc, to uwierz mi, sam bym się o tę pomoc zwrócił. Widzisz, to wszystko jest o wiele cięższe, niż mogłoby się wydawać.
- Na pewno jest jakaś rzecz...
- Rozumiem, że po tym, co przeszłaś ostatniej pełni mogło ci się zrobić mnie żal albo coś w tym stylu, ale naprawdę nie masz się o co martwić – poklepał ją po ramieniu.
Tonks już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk. Co więcej, miała wrażenie, że zna osobę, która ten krzyk wydała.
Spojrzeli po sobie i czym prędzej wybiegli z Dziurawego Kotła, szukając źródła owego hałasu. Wyjęli różdżki przed siebie i rozejrzeli się dookoła.
Nie zauważyli nikogo – ani zdrowego, ani kogoś, kto mógłby potrzebować ich pomocy. Rozejrzeli się jeszcze raz, wciąż trzymając różdżki w pogotowiu.
- Proszę, proszę – za ich plecami rozległ się złowrogi szept. – Kogo my tu mamy?
Tonks zadrżała i powoli zaczęła odwracać się do tyłu.
Stała przed nimi Bellatriks Lestrange.
Drętwota! – krzyknął Remus, ale kobieta wykonała zgrabny unik.
- Ładnie to tak? – zaśmiała się donośnie. – Crucio! – wyszeptała, a czerwony strumień uderzył go w pierś. Upadł na ziemię i z trudem powstrzymywał się od wydania jakiegokolwiek odgłosu.
- Remus! – Tonks złapała go za ramiona. – Zostaw go, ty bestio!
Nagle z zaciemnionego sklepu obok wybiegł nieznany jej mężczyzna. – Mamy, co chcieliśmy, wracamy, Bello!
Ta rzuciła im ostatnie spojrzenie przepełnione odrazą i teleportowała się.
- Jest dobrze – powiedział hardo Remus. – Musimy sprawdzić, co się tam stało.
I oboje ruszyli do miejsca, z którego wyszedł śmierciożerca. Pomieszczenie było pogrążone w mroku. Na półkach znajdowały się porozbijane słoiki, gdzieniegdzie można było dostrzec martwe robaki. W powietrzu unosił się odór zgniłego mięsa.
Zaniemówili.
Na środku podłogi leżały dwa ciała – jedno należało do czarownicy w podeszłym wieku, na której twarzy malowało się przerażenie, natomiast drugie...
- Och! – pisnęła Tonks i przykucnęła. – To chyba F-Florian Fortescue.
- Zabrali wszystko – szepnął Remus, oglądając pusty regał na rogu pomieszczenia.
- Co zabrali? – odwróciła się do niego Tonks.
- Już wiem jak zamierzają przekonać do siebie wilkołaki – westchnął. – Zabrali jedyny zapas eliksiru tojadowego dostępny na terenie Wielkiej Brytanii. Co więcej, ta dwójka należała do niewielkiej grupy tych, którzy wiedzą jak go przyrządzić.

2 komentarze:

  1. Moim skromnym zdaniem umieszczanie całego zapasu wywary tojadowego w jednym miejscu, jest idiotyzmem. To nie uwaga do Ciebie tylko do tych czarodziejów.
    Końcówka nie do końca przypadła mi do gustu, ale początek był świetny. Remus na kacu - miodzio. Wiem, jestem wredna :)
    Pozdrawiam
    PS. Zapraszam do mnie na nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tak uważam! Ale więcej o tej sprawie będzie w kolejnym rozdziale. :)
    Mam nadzieje, że przypadnie bardziej do gustu! :D

    OdpowiedzUsuń