Zastanawiam się, jak to działa, że raz piszę rozdział kilka dobrych godzin i nawet nie jestem z niego zadowolona, a innym razem spontanicznie wpadam na pomysł napisania nowego, trzaskam go w dwie godziny i w dodatku mi się podoba.
No nic, komentujcie, moi drodzy (serio, uwielbiam Wasze komentarze, nie ma większej motywacji) i zapraszam do czytania!
*
Poranek był naprawdę ciężki dla Remusa. Głowa bolała go okrutnie, w dodatku gdy tylko usiadł na łóżku od razu pojawiły się zawroty głowy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i całą swoją siłą woli starał się sobie przypomnieć, dlaczego nie wrócił do domu i co, na brodę Merlina, robi w czteroosobowym pokoju w, prawdopodobnie, Dziurawym Kotle.
Artur i Szalonooki ciągle spali, a Tonks leżała przykryta kołdrą i szeroko uśmiechała się w stronę książki, którą właśnie czytała. Remus pomyślał, że to całkiem przyjemny widok. Taki już był, uwielbiał uśmiechających się ludzi, a już najbardziej lubił, gdy to on był powodem ich dobrego humoru. Niestety, ostatnimi czasy nie był w stanie dzielić się uśmiechem, gdyż ten jego nie był wystarczający nawet dla niego.
W pewnym momencie Tonks chyba zauważyła, że nie jest jedyną przebudzoną osobą, bo odłożyła książkę i spojrzała na Remusa.
- Dzień dobry – jęknął, rozcierając sobie skronie.
- Coś mi się wydaje, że nie dla wszystkich taki dobry – cicho się zaśmiała. – Może poproszę Toma o jakiś eliksir?
- Nie, dzięki – uśmiechnął się do niej wdzięcznie. – Myślę, że zaraz i tak będę musiał zejść na dół, żeby zapłacić za nocleg.
Zapanowała nieprzyjemna cisza.
- Co czytasz? – skinął na książkę leżącą obok dziewczyny.
- Rano przywołałam tu sobie ,,Czarodzieja Watsona’’. Po naszej rozmowie chciałam sprawdzić, kto w końcu otruł tego Jeffa.
Remus się zamyślił. – Rozmowie?
- Ano rozmowie – pokiwała głową z uśmiechem. – Pewnie tego nie pamiętasz, ale próbowałeś mi wmówić, że to Watson podłożył mu truciznę, a ja tutaj mam dowód, że to była Marlene! O, patrz: ,,-To byłam ja – odrzekła drwiąco Marlene. – Chciałam sprawdzić, czy Jeff, jako mistrz eliksirów rozpozna truciznę podstawioną pod swój obrzydliwie długi nos’’. Ha!
- Erg, cicho tam – zachrypiał Szalonooki i zatopił twarz w poduszce.
- Pamiętam ten fragment! – powiedział ściszonym głosem. – To idiotyczne, przecież Watson był chyba ostatnią osobą, którą można by o to podejrzewać – pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- Dokładnie to starałam się wczoraj ci powiedzieć!
Remus uśmiechnął się do niej, po czym wstał z łóżka i podszedł do okna, żeby zasunąć rolety.
- Mógłby ktoś wyłączyć dzisiaj to słońce? – burknął sam do siebie. – No, to chyba najwyższy czas zejść na dół i poprosić o jakiś dobry eliksir na kaca.
- Jasne – mruknęła Tonks, która znowu siedziała z nosem w książce.
- Przynieść ci coś?
- Mm – pokręciła głową, chociaż widać było, że wcale go nie słuchała.
*
Tonks nawet nie zauważyła, kiedy Remus wyszedł z pokoju. Usiadła na łóżku i odłożyła książkę na bok. Naprawdę chciałaby z nim porozmawiać; już nawet nie chodziło o jakieś przeprosiny za jej nietaktowne zachowanie – była pewna, że on już tego nie rozpamiętuje. Zależało jej jedynie na tym, żeby okazać mu zrozumienie w tej sytuacji i równocześnie rzeczywiście ją zrozumieć.
Zeszła po schodach na dół i znalazła się wewnątrz baru. Ludzi nie było jeszcze wielu. Kilku czarodziejów w wielkich kapeluszach rozmawiało przy stole w rogu pomieszczenia. W powietrzu unosił się zapach kremowego piwa, alkoholu i płynu do naczyń. Tonks uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Remusa siedzącego na zewnątrz i wygrzewającego się na słońcu. W ręku trzymał szklankę wypełnioną żółtym płynem.
- Teraz słońce ci nie przeszkadza, co? – szturchnęła go w ramię i usiadła na krześle obok.
- Zdecydowanie nie – mruknął, nie otwierając oczu. – O wiele bardziej przeszkadza mi księżyc, zwłaszcza gdy jest w pełni – zaśmiał się pod nosem, a Tonks nie wiedziała czy jej też wypada to zrobić.
- Remusie, mam do ciebie pytanie.
- A ja mam odpowiedź, jak mniemam.
- Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?
Remus, najwidoczniej zbity z tropu odwrócił twarz w jej stronę i popatrzył na nią ze zdziwieniem w oczach.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli... – zamyśliła się, nie wiedząc jak to wyjaśnić. – Po prostu chciałabym jakoś pomóc ci być. No wiesz, jako wilkołak i w ogóle – spuściła wzrok, zdając sobie sprawę jak dziecinnie i głupio zabrzmiała.
Zaśmiał się w odpowiedzi.
- Tonks, gdyby jakoś dało mi się pomóc, to uwierz mi, sam bym się o tę pomoc zwrócił. Widzisz, to wszystko jest o wiele cięższe, niż mogłoby się wydawać.
- Na pewno jest jakaś rzecz...
- Rozumiem, że po tym, co przeszłaś ostatniej pełni mogło ci się zrobić mnie żal albo coś w tym stylu, ale naprawdę nie masz się o co martwić – poklepał ją po ramieniu.
Tonks już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk. Co więcej, miała wrażenie, że zna osobę, która ten krzyk wydała.
Spojrzeli po sobie i czym prędzej wybiegli z Dziurawego Kotła, szukając źródła owego hałasu. Wyjęli różdżki przed siebie i rozejrzeli się dookoła.
Nie zauważyli nikogo – ani zdrowego, ani kogoś, kto mógłby potrzebować ich pomocy. Rozejrzeli się jeszcze raz, wciąż trzymając różdżki w pogotowiu.
- Proszę, proszę – za ich plecami rozległ się złowrogi szept. – Kogo my tu mamy?
Tonks zadrżała i powoli zaczęła odwracać się do tyłu.
Stała przed nimi Bellatriks Lestrange.
- Drętwota! – krzyknął Remus, ale kobieta wykonała zgrabny unik.
- Ładnie to tak? – zaśmiała się donośnie. – Crucio! – wyszeptała, a czerwony strumień uderzył go w pierś. Upadł na ziemię i z trudem powstrzymywał się od wydania jakiegokolwiek odgłosu.
- Remus! – Tonks złapała go za ramiona. – Zostaw go, ty bestio!
Nagle z zaciemnionego sklepu obok wybiegł nieznany jej mężczyzna. – Mamy, co chcieliśmy, wracamy, Bello!
Ta rzuciła im ostatnie spojrzenie przepełnione odrazą i teleportowała się.
- Jest dobrze – powiedział hardo Remus. – Musimy sprawdzić, co się tam stało.
I oboje ruszyli do miejsca, z którego wyszedł śmierciożerca. Pomieszczenie było pogrążone w mroku. Na półkach znajdowały się porozbijane słoiki, gdzieniegdzie można było dostrzec martwe robaki. W powietrzu unosił się odór zgniłego mięsa.
Zaniemówili.
Na środku podłogi leżały dwa ciała – jedno należało do czarownicy w podeszłym wieku, na której twarzy malowało się przerażenie, natomiast drugie...
- Och! – pisnęła Tonks i przykucnęła. – To chyba F-Florian Fortescue.
- Zabrali wszystko – szepnął Remus, oglądając pusty regał na rogu pomieszczenia.
- Co zabrali? – odwróciła się do niego Tonks.
- Już wiem jak zamierzają przekonać do siebie wilkołaki – westchnął. – Zabrali jedyny zapas eliksiru tojadowego dostępny na terenie Wielkiej Brytanii. Co więcej, ta dwójka należała do niewielkiej grupy tych, którzy wiedzą jak go przyrządzić.
Moim skromnym zdaniem umieszczanie całego zapasu wywary tojadowego w jednym miejscu, jest idiotyzmem. To nie uwaga do Ciebie tylko do tych czarodziejów.
OdpowiedzUsuńKońcówka nie do końca przypadła mi do gustu, ale początek był świetny. Remus na kacu - miodzio. Wiem, jestem wredna :)
Pozdrawiam
PS. Zapraszam do mnie na nowy rozdział
Też tak uważam! Ale więcej o tej sprawie będzie w kolejnym rozdziale. :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że przypadnie bardziej do gustu! :D