wtorek, 31 maja 2016

15

- Remusie, doprawdy, byłeś dla niej zbyt surowy – powiedział zdenerwowany Syriusz, łypiąc na Lupina z ramy obrazu. – Przyznaję, nie powinna była tu zaglądać, ale, na miłość boską, odtrącasz wszystkich, którym na tobie zależy!
Mężczyzna pokręcił głową i oparł się o ścianę.
- Ty jednak nic nie rozumiesz.
*
- Tonks, skarbie, podaj mi swój talerz – pani Weasley zwróciła się do zamyślonej dziewczyny.
- Nie jestem głodna – odrzekła i zwróciła ponownie głowę w stronę kubka z herbatą leżącego przed nią. – Jak to jest, że ciągle coś psuję? – spytała po chwili.
- To nie tak, że Remus jest bez winy – Molly oparła dłonie na biodrach. – Przestań się wciąż zamartwiać, bo twoje włosy nigdy nie odzyskają koloru.
Tonks wykrzywiła usta w grymasie i zdmuchnęła szary kosmyk ze swojego nosa.
- Muszę go przeprosić.
- Moim zdaniem, musicie porozmawiać. Wina leży po obydwu stronach. Gdyby był z tobą szczery, nic takiego by się nie wydarzyło, prawda?
- Jasne. Ale nie dzisiaj. Nie czuję się gotowa...
Nagle ktoś głośno zapukał w drzwi wejściowe. Pani Weasley spojrzała na zegarek i zdziwiona podbiegła do wejścia.
- Kto tam? Proszę się przedstawić!
- To ja, Dumbledore, przyprowadziłem Harry’ego.
Molly odetchnęła z ulgą i natychmiast otworzyła drzwi. Tonks zauważyła szczupłego chłopca o czarnych włosach i uśmiechnęła się pod nosem.
- Harry, kochanie! Albusie, napędziłeś mi stracha, mówiłeś, że będziesz dopiero rano!
- Mieliśmy szczęście – odrzekł Dumbledore, popychając Harry’ego przez próg. – Slughorna nie trzeba było przekonywać tak długo, jak myślałem. Oczywiście to zasługa Harry’ego. Ach, witaj, Nimfadoro!
Tonks ocknęła się i zauważyła, że staruszek zwraca się do niej. Wymusiła na twarzy szeroki uśmiech.
- Hej, profesorze! Cześć, Harry.
- Cześć, Tonks.
- Lepiej już pójdę – powiedziała szybko, widząc dziwny wyraz twarzy chłopca. – Dzięki za herbatę i pociechę, Molly.
- Nie wychodź, mną się nie przejmuj – rzekł Dumbledore. – Ja i tak długo nie zabawię, mam pilne sprawy do omówienia z Rufusem Scrimgeorem.
- Nie, nie, muszę już lecieć – odpowiedziała, starając się nie patrzeć mu w oczy; miała wrażenie, że od razu odgadłby powód jej złego nastroju. – Dobranoc...
- Kochana, może byś wpadła na kolację w sobotę, będą Remus i Szalonooki.
Tonks zadrżała, pomyślawszy, ile rzeczy może się zmienić do soboty. Nagle zrobiło jej się smutno.
- Nie, naprawdę, Molly... ale dzięki... Dobranoc wszystkim.
I przekroczyła próg, żeby za chwilę rozpłynąć się w powietrzu.
*
- Malfoyowi idzie bardzo dobrze, mój panie – powiedziała kobieta drżącym głosem. – A pozostała część planu idzie jeszcze lepiej.
- Bardzo dobrze – odrzekł bezbarwnym głosem wysoki mężczyzna o czerwonych oczach i białej jak kreda skórze. – Świetnie.
*
Drogi Remusie,
Piszę do Ciebie ten list, chociaż wiem, że dementorzy na pewno Ci go nie przekażą. Wierzę, że pewnego dnia dowiodę swojej niewinności. Mam nadzieję, że uda mi się przekazać Ci tę wiadomość – sam jeszcze nie wiem w jaki sposób.
Zwracam się do Ciebie z prośbą. Przysięgam, że nigdy nie prosiłbym o nią, gdyby nie była największej wagi.
Lata temu, gdy James jeszcze nawet nie spotykał się z Lily, wybraliśmy się na wakacje do Kornwalii z jego rodzicami. To było rok po tym, jak moja matka wyrzuciła mnie z domu. Potterowie podarowali mi wtedy pierścień z okazji moich siedemnastych urodzin. Nosiłem go z dumą, ponieważ oznaczał moją przynależność do Jamesa, do Gryffindoru i Zakonu Feniksa. To właśnie o ten pierścień chciałbym Cię prosić.
Remusie, błagam, odnajdź ten pierścień, jest dla mnie ważniejszy, niż moje życie. Zabrano mi go podczas przenoszenia do Azkabanu. Gdy już zginę zgnębiony przez dementorów, proszę, każ im włożyć mi go na palec.
Weź wszystkie pieniądze z mojej skrytki u Gringotta. Tylko błagam, znajdź mój pierścień.
W nadziei, że trzymasz się lepiej niż ja,
Syriusz
Remus przycisnął pomiętą kartkę do piersi. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.

środa, 25 maja 2016

14

STAŁO SIĘ.
Mój kochany komputer nie podołał i postanowił opuścić mnie na zawsze (na szczęście mu na to nie pozwoliłam, udało mi się go odratować).
Przepraszam Was za tak długą nieobecność, mam nadzieję, że nie wyrzuciliście tego opowiadania ze swoich bibliotek. Przepraszam też osoby, których książki czytam, ponieważ przez brak komputera i to zaniedbałam.
*
- Och, nie cierpię tej dziewczyny. –mruknęła pani Weasley, łypiąc złowrogo na srebrnowłosą Fleur, która siedziała na kolanach Billa i co chwilę chichotała.
- Molly, musisz jakoś to przeżyć, ona nie może być aż taka zła – przewróciła oczami Tonks i wróciła do wypełniania dokumentów dla Kingsleya.
- On jest taki młody, ma całe życie przed sobą! Na świecie jest tyle ładnych dziewczyn, a musiał wybrać akurat tę. Jestem pewna, że gdybyś ty się troszkę postarała...
- Co to, to nie. Nie mówię, że Bill jest zły, ale sama rozumiesz...
Pani Weasley zaśmiała się pod nosem.
- Wybierasz się dzisiaj do Remusa?
- Ano wybieram.
- Mogłabyś mu przekazać, że jutro wieczorem byłby mile widziany na kolacji?
*
Remus siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i wpatrywał się w portret wiszący na ścianie. Mężczyzna z obrazu miał zamknięte oczy i cicho pochrapywał, Lupin jednak nie dawał mu się zwieść, dobrze wiedział, że on tylko udaje.
- Syriuszu, naprawdę myślisz, że nabiorę się na takie gierki?
Black otworzył jedno oko i cicho westchnął.
- Remusie, najwyższy czas, żebyś przestał do mnie przychodzić.
Lupin nic nie odpowiedział.
*
Kobieta okryta płaszczem kroczyła szybkim krokiem przez pustą ulicę. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Spojrzała na zegarek i zauważyła, że jest spóźniona już kilka minut. Poprawiła kaptur na głowie i przyspieszyła kroku. Obejrzała się za siebie i mocniej zacisnęła palce na niewielkim pakunku, który trzymała w dłoni.
Minęła kilka przecznic, nie spotykając nikogo. W pewnym momencie zaczęło kropić.
- Cholerny Rowle – mruknęła sama do siebie i truchtem podbiegła do jednego z wieżowców. Otworzyła różdżką drzwi i podjechała windą na ostatnie piętro. Odnalazła miejsce, którego szukała.
- Tu jestem – powiedział cicho wysoki mężczyzna. – Przyniosłaś mi to?
- Łap – uśmiechnęła się krzywo kobieta i rzuciła mu ów małą paczuszkę; wbrew pozorom, o bardzo wielkim znaczeniu.
*
- Wygrałem! – ucieszył się Lupin, po raz kolejny ogrywając Tonks w szachy.
- To niesprawiedliwe. Chcę rekompensaty. Za uszczerbek na zdrowiu psychicznym.
- Oczywiście – zaśmiał się cicho. – Może kawy?
- Znasz odpowiedź – wyszczerzyła zęby w uśmiech.
Remus skinął głową i poszedł do kuchni. Jak się okazało, nie na długo.
- Nie ma mleka – podrapał się po głowie. – Co ty na to, żebym szybko po nie pobiegł? Poczekasz tu?
- Jasne.
Lupin narzucił płaszcz i wyszedł z mieszkania. Tonks wstała z fotela, żeby się rozciągnąć. Ruszyła w stronę kuchni, kiedy coś innego przykuło jej uwagę. Schody. Górna część mieszkania Remusa. Miejsce, w którym była tylko raz, w dodatku przez krótką chwilę.
Babska ciekawość zawsze wygrywa z rozsądkiem. I tym razem tak było.
Na górze znajdowały się dwa pokoje. Z jednego wydobywało się ledwo słyszalne pochrapywanie. Tam też weszła Tonks.
Uchyliła drzwi i otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Wpatrywała się w Syriusza Blacka; był przystojny nawet bardziej, niż gdy widziała go po raz ostatni. Jego włosy były w większym ładzie, a na twarzy brakowało mu kilku zmarszczek. Gdyby nie było ramy okalającej obraz, byłaby w stanie uwierzyć, że jest to prawdziwy Black.
- Syriusz?
Mężczyzna z portretu gwałtownie otworzył oczy.
- Tonks? Na Merlina, Remus będzie wściekły.
- O co tu chodzi? Dlaczego tu jesteś?
- Powiedzmy, że ciężko znosi moją, Syriusza, śmierć...
W tym momencie drzwi zaskrzypiały i Tonks zobaczyła bladą twarz Lupina trzymającego w ręce kartonik mleczka do kawy.
- Wyjdź.
- Remusie, nie wiedziałam...
- WYJDŹ STĄD W TEJ CHWILI!
I, niestety, chcąc nie chcąc, to właśnie Tonks musiała zrobić.

czwartek, 21 kwietnia 2016

13

- Już myślałem, że mnie nigdy nie odwiedzisz. - Uśmiechnął się pogodnie Remus, gdy dwa dni później zastał Tonks w swoich drzwiach.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i przeszła przez próg. Wciągnęła powietrze nosem i poczuła znajomy zapach starych mebli i zmokniętego psa, który bardzo lubiła. Poszła za Remusem do salonu.
- Muszę przyznać, że przez to wszystko trochę stęskniłam się za naszymi spotkaniami - rzekła, siadając na swoim ulubionym fotelu. - Dużo się ostatnio działo.
- W rzeczy samej - skinął głową Lupin. - Słyszałem o waszej misji. I o łuskach.
- To okropne, prawda? Mamy je, ale nie możemy nic zrobić.
Ku jej zdziwieniu, Remus pokręcił głową, uśmiechając się delikatne.
- Wiesz, to nie tak, że kiedykolwiek miałem nadzieję na wyleczenie. A chyba wolę być wilkołakiem, niż mieć na sumieniu jakąś Bogu ducha winną rodzinę.
- Ale ten Rowle...
- Ten Rowle też jest człowiekiem, który ma matkę, ojca, być może rodzeństwo. Nie jestem warty śmierci ich wszystkch - westchnął. - Tak czy inaczej, nie umiałbym żyć z takim poczuciem winy.
- Dumbledore chyba przewidział, że to powiesz.
- Co ty na to, żebyśmy przestali zadręczać się gdybaniem i poszli na tę mugolską wystawę, którą otworzyli kilka dni temu? Słyszałem, że jest kilka naprawdę świetnych obrazów.
Tonks tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi i szybkim ruchem założyła swój kolorowy płaszcz.
*
- Myślisz, że naprawdę tak jest? Tak... drastycznie? - spytała Tonks, przechylając głowę w bok i przypatrując się uważniej ,,Sądowi Ostatecznemu''*.
Remus wzruszył ramionami. - Dla mnie dziwniejsze jest to, że wszyscy ci ludzie wyglądają tak samo. Spójrz, jedną twarz można zaobserwować przynajmniej kilka razy.
Dziewczyna podeszła bliżej. - Dlaczego oni wszyscy są nadzy?
- W końcu to sąd ostateczny, pewnie chcą ważyć mniej na tej grzesznej wadze.
Tonks zachichotała i ponownie skupiła wzrok na obrazie. Wystawę obeszli już kilka razy i świetnie im sie dogadywało. Co chwilę żartowali i wyprowadzali ochroniarza z równowagi. Przy paru obrazach zatrzymywali się jednak na dłużej i dyskutowali, wymieniając między sobą poglądy.
- Chodźmy dalej, ten obraz zaczyna mnie przerażać.
Remus skinął głową i wyszli z zaciemnionego pomieszczenia. Ponownie znaleźli się w okrągłym pokoju o ścianach koloru pergaminu.
- Mam ochotę zrobić coś głupiego - powiedział Remus z łobuzerskim uśmiechem. - Tak huncwockiego, syriuszowego i jamesowego jak tylko się da.
- Brzmi jak plan.
*
Biegli pustą drogą, wciąż śmiejąc się do rozpuku. Gdzieś daleko za ich plecami pokrzykiwał ochroniarz, próbując złapać sprawców niemałego zamieszania w galerii. Oczywiście owych nicponi nie mógł w żaden sposób wykryć. Nie zrobili nic, z czym biedna obsługa musiałaby męczyć się przez dłuższy czas, co to, to nie. Gdy nikt nie patrzył, Tonks wypuściła z kieszeni trzy detonatory pozorujące (mały prezent od Freda i George'a), z czego jeden z nich, ku ich uciesze, wypuścił kłąb czarnego dymu tuż przed twarzą zdezorientowanego ochroniarza.
Czy zrobili coś złego?
Nawet jeśli, to kompletnie ich to w tamtym momencie nie obchodziło.
- Mu-musimy to kiedyś powtórzyć! - powiedziała roześmiana Tonks.
- Tak, musimy - odrzekł Remus, ocierając łzę z policzka. - Dziękuję ci za dzisiaj - powiedział, gdy w końcu udało mu się opanować śmiech.
- To ja ci dziękuję - uśmiechnęła się delikatnie. - W końcu naprawdę odpoczęłam.
- To trochę zabawne, że wydaje nam się, że odpoczywamy, gdy nic nie robimy, a w rzeczywistości potrzebujemy zrobić coś nadzwyczajnego, żeby rzeczywiście poczuć się wypoczętym - powiedział Remus.
- Widzimy się jutro? - spytała Tonks.
- Jasne, możesz wpaść o której chcesz. Przy okazji, Harry będzie pojutrze w Norze.
- Świetnie, stęskniłam się już za nim.
- Ja też.
- Do jutra! - krzyknęła Tonks i oboje teleportowali się do swoich mieszkań.
*
- Potter przybywa do domu Weasleyów już za dwa dni, mój panie. Możemy zorganizować jakąś akcję, która pomoże ci go schwytać, mam pewność, że znalazłoby się wielu chętnych...
- To nie będzie potrzebne.
- Ale... mój panie, jak to?
- Już niedługo Hogwart przestanie być najbezpieczniejszym miejscem dla Harry'ego Pottera. A ty pomożesz urzeczywistnić ten plan.
Przerażona dziewczyna uniosła głowę i z niepokojem spojrzała w szkarłatne oczy przerażającej postaci stojącej naprzeciwko.
- Panie mój...
- Twój plan się nie powiódł, nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że nie wysłałem cię do Azkabanu jak tego słabeusza, Malfoya.
- Panie, moja skrucha jest ogromna, większa, niż możesz sobie wyobrazić, gdybym tylko mogła...
- Możesz. I dlatego zrobisz to, co do ciebie należy.
Kobieta skuliła się i kiwnęła głową.

*,,Sąd Ostateczny'' jest niesamowitym obrazem Hansa Memlinga, który miałam okazję zobaczyć w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Warto wygooglować. :)

czwartek, 7 kwietnia 2016

12

Fred i George nie zdążyli nawet rozejrzeć się po kuchni, ponieważ zanim zauważyli, że w końcu wylądowali w domu, Molly chwyciła ich w ramiona i głośno łkała, tuląc ich do siebie.
- F-Freddie, G-Georgie, tak się b-bałam, że j-już nie w-wrócicie! – wybuchnęła, po czym łzy pokryły całą jej twarz.
- Mamo, no już – powiedział z uśmiechem Fred. – Wróciliśmy i wszystko jest w porządku.
Pani Weasley kiwnęła głową i odwróciła się w stronę reszty.
- Dziękuję, że nie pozwoliliście im umrzeć – otarła łzy i pociągnęła nosem. – Co z Evanną? Co się jej stało?
- Nie wiemy. Było ciemno, wilkołaki coś jej zrobiły – wychrypiał Moody. – Musimy przewieść ją do Munga.
Tonks zamrugała. – Jak to do Munga? Przecież nie możemy im powiedzieć o okolicznościach, w jakich to wszystko się stało, a na pewno będą pytać.
- Pieprzyć to. Piszcie do Dumbledore’a. I tak ma nam chyba dużo do opowiedzenia. Koniec tych cholernych tajemnic.
- A co z... tym? – szepnęła Tonks, unosząc dłoń z sakiewką wypełnioną połyskującymi przedmiotami. – Ten wilkołak mi to dał...
- Nic nie zrobimy, dopóki Dumbledore się tutaj nie pojawi – warknął Szalonooki. – A teraz może byśmy coś zjedli. Konam z głodu.
Tak też zrobili, chociaż Tonks nie miała za bardzo apetytu.
*
- Panie Lupin! – krzyknęła przerażona uzdrowicielka, widząc roztłuczone okno i pacjenta leżącego na łóżku – był cały we krwi.
- T-taak? – spytał ospale. – Chciałbym spać. Może mi pani dać jeeeszcze – ziewnął – piętnaście minut?
- Mary, chodź tutaj! – pisnęła, wystawiając głowę na korytarz. – Musimy coś z nim zrobić. Chyba wybrał się w nocy na mały spacer.
Rzeczona Mary weszła do pokoju i spojrzała z pogardą w oczach na wykrawiającego się Remusa. – Cholerne wilkołaki. Same z nimi problemy.
A Remus już wiedział, że na pewno nie pozwolą mu się wyspać.
*
Dochodziła dziewiąta, gdy wysoki siwowłosy staruszek pojawił się przy drzwiach Nory. Miał na sobie zabawne szpiczaste buty i fioletową szatę, której nie nosił podczas roku szkolnego.
- Dzień dobry, Molly, Arturze.
- Albusie, najwyższy czas! – powiedział Moody. – Mamy dla ciebie całkiem ciekawy raport dotyczący naszej misji. Ale najpierw trzeba coś zrobić z tą tutaj – potrząsnął Evanną leżącą w jego ramionach.
Dumbledore postanowił odesłać Evannę do pani Pomfrey, której ufał w kwestiach zdrowotnych bezgranicznie.
Usiedli na miękkich pufach i Moody zaczął opowiadać; Molly co chwila zakrywała usta dłonią, Artur ściskał jej wolną rękę. Dumbledore jedynie kiwał głową, co jakiś czas wsuwając do buzi cytrynowego dropsa.
- Masz rację, Alastorze. Nie możemy dłużej ukrywać przed wami faktów. Fia Haynes zgodziła się ujawnić swoją tajemnicę, niestety sama nie chciała tego zrobić, więc postaram się opowiedzieć to wszystko w jak najbardziej zbliżony prawdzie sposób – rzekł Dumbledore. – Otóż misja została wykonana. Rzecz, po którą się wybieraliście znajduje się w tej sakiewce – wskazał przedmiot spoczywający na kolanach Tonks. – Oto wielkie łuski Fii, o które było tyle zachodu.
- Czy to dzięki nim wilkołaki pozostawały w ludzkiej formie?
- Doskonale, George. Łuski te mają ogromną moc, są jedyne w swoim rodzaju. Leczą nawet na odległość; co więcej, leczą nawet schorzenia absolutnie nieuleczalne. Łuski te jednak działają wyłącznie, gdy jest się w ich pobliżu. Ich magiczna moc kończy się w momencie oddalenia się od nich na nieznaną nam odległość. Jest jednak jeden kruczek. Gdyby ich prawdziwy właściciel, czyli druid zrobił z nich miksturę, można by się nią leczyć przy każdej pełni, gdziekolwiek by się nie było. A jeśli dodano by do tego wywaru tojadowego, wystarczyłby jeden łyk na całkowite ozdrowienie.
- Ale... potrzebny jest druid, tak? – spytał Fred.
- Tak, dokładnie! Niewielu zostało już na ziemi druidów. Ich moc przechodzi z jednego na drugiego tylko i wyłącznie w czystej linii. Tylko dziecko dwóch druidów otrzyma moce swoich rodziców. Kiedyś było ich bardzo wielu, teraz pozostało może kilkudziesięciu. W tej niewielkiej liczbie znajduje się Fia Haynes oraz Thorfinn Rowle.
Wszyscy zgromadzeni zaniemówili z wrażenia.
- Ten śmierciożerca?
- Niestety tak. Łuski, które jakimś cudem udało się wam sprowadzić, są bardzo cenne. Właściwie bezcenne. Powstały one w tym samym czasie, w którym powstał świat. Zostały zabrane matce wszystkich smoków. Druidzi podzielili je po sobie, ale niestety, przerażeni wieloma epidemiami wykorzystywali je bez większego sensu. Niewiele z nich się zachowało. Ostatnie łuski na ziemi leżą przed wami. Fia latami podróżowała, żeby odnaleźć swoich dalekich krewnych i zgromadzić ten skarb w jednym miejscu.
- Czy to oznacza, że moglibyśmy pomóc Remusowi? – zapytała Tonks głosem pełnym nadziei.
- Niestety, ale zniszczenie którejkolwiek z tych łusek jest kategorycznie zabronione. Każda z nich ma szczególne znaczenie. Wszystkie są przypisane do którejś rodziny druidów. W dawnych czasach można było korzystać z tych łusek do woli, bo było ich bardzo dużo. Obecnie jednak nie pozostało ani jednej łuski więcej należącej do rodu druidów. Gdybyśmy zniszczyli o tę – wskazał na łuskę z błyszczącą literką ,,H’’ na przodzie – wtedy zmarłaby cała żyjąca rodzina Fii. Wszyscy druidzi o tym nazwisku.
- Nie do końca rozumiem – westchnął George.
- Łuska jest równa jednemu rodowi. Niszczysz ostatnią łuskę, zabijasz całą rodzinę.
Tonks zdecydowanie się to nie podobało.
- To dlatego poszliśmy na tę misję. Wiedzieliście, że łuski nie mogą być zniszczone, bo Fia ciągle żyła.
- Dokładnie tak.
- A czy nie moglibyśmy zrobić eliksiru z tej łuski Rowle’a? Nie dość, że zginąłby śmierciożerca, to Remus odzyskałby normalne życie.
- A co z jego rodzicami? Dziadkami? Kuzynami? Wszyscy by zginęli, nie tylko on.
Dziewczyna oparła się o blat, rozmyślając o tym, co usłyszała.
Wybiła dziesiąta i na dół zeszli Ron i Ginny. Molly nalała każdemu soku dyniowego. Sączyli go powoli, zapominając na chwilę o rozmowie odbytej przed chwilą. Wesoło gawędzili, gdy nagle coś im przerwało. Ktoś głośno zapukał do drzwi. Artur podbiegł otworzyć i do salonu wszedł szeroko uśmiechnięty Remus. Miał na sobie swój nieco zniszczony garnitur, a jego włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle. Wszyscy podeszli się z nim przywitać. Tonks mocno go przytuliła. Pachniał szpitalem.
Zamienił kilka słów z Dumbledore’em, który po chwili schował sakiewkę z łuskami z pazuchę i wyszedł, machając do wszystkich.
- Wypisali mnie, bo narozrabiałem w nocy. Nie, żebym narzekał – powiedział wyraźnie zadowolony z siebie Lupin, na co wszyscy się roześmiali. Śmiali się i śmiali, jakby świat nigdy nie miał się skończyć, a ta chwila miała trwać wiecznie. W końcu uwolnili z siebie każdą złą emocję. Tonks otarła łzy śmiechu i pomyślała sobie, że właściwie życie, nawet podczas wojny, nie jest takie do bani. Może jednak zasługujemy na dobre zakończenie?

sobota, 26 marca 2016

11

Pomimo tego, że otrzymał normalną porcję wywaru tojadowego, czuł, że coś jest nie tak – jakby wilkołaczy instynkt wciąż przejmował nad nim kontrolę. Przechodziły go dreszcze i coś dawało mu znać, jakby miał gdzieś iść, coś zrobić, po prostu być w innym miejscu.
Remus podbiegł do okna i wytężając swój umysł, starając się przyciągnąć do siebie swoje człowiecze ja, dostrzegł, że znajduje się zaledwie na pierwszym piętrze i ucieczka z tego miejsca wydała mu się nagle dziecinnie prosta.
Zawył głośno, pozbywając się na chwilę ludzkiego głosu z wewnątrz siebie i jednym draśnięciem rozerwał kraty znajdujące się w oknie; następnie z podobną łatwością wybił szybę i pobiegł w sobie tylko znanym kierunku.
*
Tonks była przerażona. Posłusznie oddała największemu wilkołakowi swoją różdżkę. To samo uczyniła reszta. Zamarła jednak, gdy coś sobie uświadomiła.
- Dzisiaj jest pełnia – szepnęła. – Powinni być zmienieni.
- Widzimy, że ktoś tu jeszcze myśli – zarechotał wilkołak stojący na czele. – Ano powinniśmy być. Panienka pozwoli – przysunął się do niej, jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od jej własnej. Uśmiechnął się obrzydliwie i nagle jego kły wydłużyły się, a twarz obrosło grube futro. – Tak lepiej?
- Coś tu jest nie tak – szepnął Moody. – Nie powinni móc się kontrolować, na brodę Merlina, z tego powodu poszli na wygnanie.
- A teraz zastanówmy się, co z nimi zrobimy – powiedział ten sam, który odebrał im różdżki, po czym kopnął nieprzytomną Evannę. – Wysyłamy ich do Greybacka?
- Chyba cię pogięło, Posey – warknął napakowany wilkołak. – To, że dał nam te pieprzone łuski – tutaj Tonks niemalże straciła równowagę – nie znaczy, że będziemy mu oddawać wszystko, co złapiemy.
- Ostrzegał nas, że się tu pojawią – odpowiedział zdenerwowany już Posey. – To on zastawił tę pułapkę, wszystko żeby ich złapać! Będą problemy, jeśli mu nie powiemy, ostrzegam cię, Burks.
- Rób jak chcesz – machnął ręką Burks – ja umywam od tego ręce.
- Chłopaki, udało wam się? – Szalonooki spytał półgębkiem Freda i George’a.
- Wszystko załatwione, szefie – odrzekł Fred, a Tonks zrobiła zdziwioną minę, nic nie rozumiejąc.
*
Pędził leśnymi ścieżkami, przeskakiwał potoki i pagórki. Biegł już tak przez długi czas, sam nawet nie wiedział, jak długi. Pokonywał kolejne ulice i wioski. Właściwie nie był pewien, dokąd zmierza. Wiedział jedynie, że musi się tam znaleźć tak szybko, jak tylko potrafi.
Przeskoczył kolejną rzeczkę, zatapiając ostre szpony w miękkiej ziemi. Jego umysł zachowywał się trochę jak rozstrojone radio – raz miał pełną ludzką świadomość, a po chwili kompletnie ją tracił, oddając się wilczemu instynktowi.
Księżyc ponownie wyszedł zza chmur, a Remus głośno zawył, jakby próbując dać znać swojemu stadu, że jest niedaleko.
*
- Greyback zaraz tu będzie.
Tonks zacisnęła oczy, starając się zahamować łzy. Nie była smutna, ani obolała, nic z tych rzeczy. Czuła bezradność, a żadnego uczucia nie nienawidziła tak bardzo, jak tego. Obejrzała się za siebie i zauważyła dziwną rzecz; George usiłował niepostrzeżenie wyciągnąć różdżkę z tylnej kieszeni swojego bliźniaka.
Dziewczyna przerzuciła wzrok na pojemnik, w którym złożono ich różdżki. Przeliczyła je i nie brakowało ani jednej. Zadawała sobie więc pytanie, skąd Fred mógł zdobyć swoją. Nie ośmieliła się jednak wypowiedzieć go na głos z obawy, że zostanie usłyszana.
Nagle do jej uszu dobiegł dźwięk głośnego skowytu. O dziwo, sprawiło to, że poczuła dziwne ciepło na sercu.
*
Remus zatrzymał się na skraju lasu i spojrzał na miejsce, które znajdowało się kilkanaście metrów niżej. Słyszał grube głosy i radosne okrzyki; coś jednak nie było w nich do końca ludzkiego. Zmarszczył nos i wyczuł zapach bardzo podobny do swojego własnego.
W tym samym momencie coś innego przykuło jego uwagę. Gleba, na której stał wyglądała na przekopaną.
Postanowił to sprawdzić.
Ziemia brudziła mu łapy i wchodziła pomiędzy pazury, ale nie poddawał się. Dół w ziemi stawał się głębszy i głębszy, aż w końcu na jego dnie można było dostrzec błyszczącą sakiewkę z nieznaną mu zawartością. Złapał ją w zęby z postanowieniem sprawdzenia jeji o poranku.
*
- Teraz, kiedy nie patrzą – Moody powiedział tak cicho, że Tonks ledwo to dosłyszała.
Accio różdżki – wyszeptał Fred i wszystkie po cichu do nich przyleciały.
- Musimy stąd uciekać. Ukryli gdzieś tu łuski, ale nie znajdziemy ich z taką obstawą. – Szalonooki skinął na wilkołaki pilnujące ich – będziemy musieli tutaj wrócić, kiedy się czegoś dowiemy. Teraz musimy wydostać się z tego miejsca, jest zabezpieczone przed aportacją i deportacją, trzeba znaleźć...
- POSEY, KRETYNIE, DLACZEGO ONI MAJĄ RÓŻDŻKI? – znikąd pojawił się Greyback, także w ludzkiej postaci, i wpatrywał się w nich z rządzą mordu w oczach.
W tym samym momencie Tonks uderzyła mocno w twarz wilkołaka stojącego najbliżej niej. Pobiegła w stronę wzgórza, co też uczyniła reszta.
Drętwota! – wrzasnął George, zobaczywszy wilkołaka próbującego uciec z omdlałym ciałem Evanny. Już po chwili znalazła się w ramionach Moody’ego.
Petrificus totalus! – krzyknęła Tonks w stronę Greybacka, niestety zaklęcie chybiło.
- Nie damy rady! Jest ich zbyt wielu! – wydyszał Fred, ogłuszając kolejnego wilkołaka.
W tym samym momencie z pagórka zbiegł wilk; nie, chwila; wilkołak trzymający połyskującą na złoto sakiewkę w pysku. Pobiegł w stronę zdziwionego Greybacka i jednym ciosem zwalił go z nóg. To samo zrobił z jego dwoma kompanami. Zdumiona Tonks przypomniała sobie nagle, że ma uciekać i pobiegła w stronę pagórka razem z resztą.
Ledwo łapiąc powietrze, wdrapała się na górę i zobaczyła, że ich wilkołaczy wybawca także podąża w ich kierunku. Spojrzała w jego oczy; były brązowe i dziwnie znajome, ale emocje nie pozwoliły Tonks dłużej się nad tym zastanawiać. Chwyciła ramię Moody’ego i w ostatnim momencie wilkołak delikatnie położył sakiewkę w dłoni dziewczyny. Zauważyła jeszcze, jak wbiega w ciemny las i już chwilę później wszystko znikło, ponieważ z cichym pyknięciem teleportowali się do Nory.

poniedziałek, 21 marca 2016

10

Piątka dziwnie ubranych ludzi szła ramię w ramię przez zatłoczony placyk znajdujący się gdzieś w Londynie. Każdy z nich wyglądał wyjątkowo - może z wyjątkiem dwóch rudowłosych delikwentów, którzy znowuż byli identyczni. Pośrodku grupy znajdował się kulejący na jedną nogę, niemalże wyłysiały mężczyzna przyodziany w zielonkawy płaszcz z niezliczoną ilością kieszeni. Najdziwniejsze jednak w jego wyglądzie było oko. Obracało się ono bowiem o trzysta sześćdziesiąt stopni i potrafiło przenikać wszelkie ściany, materiały i inne rodzaje kamuflażu.

Po lewej stronie Szalonookiego Moody'ego kroczyła Nimfadora Tonks, która nieudolnie starała się przypasować swoim strojem do mugolskich trendów. Skończyło się to tak, że miała na sobie krótki żółty podkoszulek, szerokie spodnie, kozaki z ostrym szpicem i kamizelkę w różnokolorowe kwiaty. Jej krótkie włosy mysiego koloru łaskotały ją po twarzy i pomagały zasłonić strach, który można by wyczytać z jej oczu.
Misja postawiona przez Fię Haynes zdawała się być niewykonalna; było w niej bowiem tyle luk i rzeczy, które mogły nie wyjść, że Tonks właściwie szła tam bez większych nadziei na jej powodzenie.

- To powinno być gdzieś tutaj - szepnęła ciemnowłosa dziewczyna stojąca obok Tonks. Była to nowa członkini Zakonu Feniksa, Evanna Rollins. Nikt właściwie nie wiedział o niej zbyt wiele, ale, jak zwykle, musieli zdać się na to, co powiedział Dumbledore, a skoro on jej ufał, reszta także.

Tonks nagle poczuła dziwne szarpnięcie w okolicach pępka - podobne temu, które towarzyszy teleportacji albo podróżom przy pomocy świstoklika. Ciepły impuls przepłynął przez jej ciało. Zadrżała

- Magia - szepnęła. - Czuć tutaj magię. To musi być tutaj.

Evanna skinęła głową. - Fred, George, podejdźcie tu. Sprawdźcie to drzewo.

Sama wdrapała się na dach samochodu zaparkowanego przy ulicy. Schyliła się i wydrapała w lakierze auta wielki znak X.
I wtedy wszystko zawirowało. Kolory zlały się w jedno. W normalnych okolicznościach Tonks pewnie pomyślałaby, że to całkiem zachwycający widok. W tamtym momencie jednak wychodziła ze skóry; nikt ich nie ostrzegł, że coś takiego się stanie.

Nagle się zatrzymali - albo to wszystko dookoła nich się zatrzymało - tego nie wiedziała. Zauważyła, że stoi obok Freda, który wyglądał na równie zdezorientowanego, jak ona. Widok dookoła nich był przedziwny - świat jakby stracił kolory. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wcześniej - z wyjątkiem tego, że każdy element - nawet oni - był czarno-biały.

- To jest to - mruknęła Evanna. - Posłuchajcie, wszyscy! Moody, ty też. Mamy dokładnie piętnaście minut. Dumbledore nie był pewien, co dokładnie się stanie po znalezieniu Miejsca Magów...

- Czekaj, no! - warknął Szalonooki. - Nie będę słuchał niczyich rozkazów. Dumbledore wydał nam wszystkim szczegółowe polecenia i nie sądzę, żeby ktoś, kto jest w Zakonie kilka dni...

- Przestańcie! - krzyknęła w końcu Tonks. - Zacznijmy robić to, po co tu przyszliśmy. W jakiś sposób magiczne przedmioty będą się wyróżniały spośród niemagicznych. Wiemy, że gdzieś tutaj jest kryjówka śmierciożerców, w której ukryli łuski Fii. Tyle. Zaczynamy szukać.

Wyciągnęła przed siebie swoją różdżkę i nie zdziwiła się, gdy zobaczyła, że jako jedyna rzecz obok niej nie jest szarobura, tylko brązowa. ,,A więc tak'', pomyślała, ,,magiczne przedmioty będą miały kolory''.

Ruszyła przed siebie. Fred i George biegli tuż za nią, a z tyłu, łypiąc na siebie nawzajem, truchtali Moody i Evanna. Tonks rozejrzała się, nie zauważając nic szczególnego.

Przyspieszyła odrobinę, zaglądając do kilku zaułków. Sprawdzała wszystkie wejścia do kanałów ściekowych, każdy samochód, aż z przerażeniem zauważyła, że minęło już pół godziny, co oznaczało, że czar Miejsca Magów wygaśnie już za dwa kwadranse.

Wtem usłyszała bzyczenie jakby komara tuż przy swoim uchu. Odwróciła się i zobaczyła stworzenie przypominające swoim wyglądem muchę, ale nienaturalnie dużą, owłosioną i jaskrawo niebieską.

Otworzyła szerzej oczy i gdy owad zaczął się oddalać, przywołała resztę machnięciem ręki i pobiegła za muchą. Może i nie była to najlepsza decyzja - równie dobrze mogła być to jakaś zwykła różdżkomucha, która uciekła z czyjejś hodowli - była to jednak jedyna wskazówka, jaką udało im się znaleźć w tym miejscu.

Stworzenie wleciało do ogromnej ciężarówki stojącej tuż obok czerwonego samochodu, Miejsca Magów. Tonks bez zastanowienia weszła do środka.

Reszta wydarzeń potoczyła się bardzo szybko.

Tupot stóp. Błysk. Trzask. Dym. Krzyk. Kolejny błysk. Czyjeś obezwładnione ciało osuwające się na podłogę. Śmiech. Trzask.

Wnętrze ciężarówki rozświetliło światło pochodzące z różdżki George'a. Tonks zauważyła, że Evanna leżała bez zmysłów tuż obok niej. Zajęłaby się nią, gdyby w tym samym momencie nie poczuła, że ciężarówka się poruszyła.

- Cholera - warknął Moody. - Trzeba było zostawić kogoś na zewnątrz! Nic nie widzę przez tę blachę, nic, a nic!

- Spadamy! - krzyknął głośno Fred, starając się czarami zatrzymać pojazd.

Nagle jednak gwałtownie się zatrzymali.

- Wysiadać! - czyjś gruby głos dobiegł z zewnątrz. - Jeśli jesteście czarodziejami, nakazujemy oddać nam różdżki!

Serce Tonks mocno waliło jej w piersi. Zauważyła kątem oka, jak Moody podnosi ciało Evanny i wychodzi na zewnątrz. Poszła zaraz za nim.

Na początku nie wiedziała, gdzie się znajdowali. Dotarło to do niej dopiero po chwili, gdy Evanna została brutalnie wyrwana z rąk Szalonookiego i gdy świat powoli odzyskał swoje kolory.

Wiedzieli, że ich misja może się nie udać; że łuski mogły zostać przeniesione albo sproszkowane. Ale nie spodziewali się tego.

Dookoła nich stała banda umięśnionych, dzikich wilkołaków. A oni najprawdopodobniej trafili do ich kwatery głównej.

środa, 16 marca 2016

WIELKA NIESPODZIANKA!

Oto i ona - zapowiadana od tygodni wielka niespodzianka!
Otóż z myślą o Was stworzyłam kanał na youtube i już teraz możecie znaleźć tam mój pierwszy filmik - https://youtube.com/watch?v=Z3LTTqcxlio :)
Z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze!

czwartek, 10 marca 2016

9

Oj, no wiem. Długo mnie nie było. Ale to wszystko dlatego, że szykuję dla Was specjalną niespodziankę; coś, czego jeszcze nie było na tym blogu.
*
Otworzył powoli oczy, mrużąc je przez nadmiar światła. Był tak obolały, jak dzień zaraz po pełni księżyca. Albo zbyt wielu kieliszkach Ognistej Whiskey. Z wyjątkiem tego, że nie bolała go głowa, a wszystkie pozostałe części ciała.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Po obydwu jego stronach leżały dwa białe łóżka z równie białą pościelą. Zauważył, że sam także siedział na takim samym. Na stoliku obok nie było nic prócz jego różdżki i pustej szklanki.
Przeciągnąwszy się, z trudem wstał i podszedł do drzwi, żeby dowiedzieć się, że są zamknięte na klucz. Podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy powinien je otwierać, czy też nie.
Okazało się jednak, że nie musiał tego robić. Kluczyk w zamku się przekręcił i do pokoju weszła ubrana na (bo jakżeby inaczej) biało uzdrowicielka i złapała go za ramiona, po czym posadziła na łóżku.
- Pacjent nie wychodzi z łóżka, dopóki nie zostanie przebadany! – powiedziała z przejęciem w głosie. – Dobrze się pan czuje? Zawroty głowy? Bóle stawów? Może jakieś omamy?
- Nie. Wszystko dobrze – mruknął. – Czy mógłbym porozmawiać z Albusem Dumbledore’em?
- Pacjent chyba oszalał! Musi pan leki zażyć i na pewno poleżeć tu jeszcze z kilka dni!
Remus westchnął i położył głowę na poduszce, zastanawiając się, gdzie też mogli przełożyć jego dwukierunkowe lusterko.
*
- Będziemy mieli ciężkie zadanie do wykonania, ale, niestety, nigdy nie można łamać danego słowa, to mogłoby mieć nieodwracalne skutki – powiedział spokojnie Dumbledore. – Fia Haynes straciła swoje Atrybuty, które, niestety, są bardzo pożądane przez śmierciożerców. Sproszkowane dają niesamowitą moc – uodparniają nas przed magicznym bólem, nawet najgorszymi klątwami. Jest niewielki cień szansy, że wciąż pozostały nienaruszone, ale z pewnością nie na długo.
- Pomyślałby kto, psiakość, że będziemy narażać karki dla zdrajcy – prychnął zdenerwowany Moody.
Nagle wielkie drewniane drzwi otworzyły się z przeciągłym skrzypem. Do środka weszła rudowłosa kobieta przy kości. Miała zaróżowione policzki i uśmiech na pulchnej twarzy.
- Zadziałało – Molly Weasley posłała wszystkim pełne radości spojrzenie. – Remus się obudził!
Serce Tonks zadrżało. Poczuła, jak cały ten ciężar, który nosiła na sobie odkąd Lupin leżał nieprzytomny po prostu zniknął. Teraz przynajmniej wiedziała, że nawet jeśli misja zlecona przez Fię skończy się źle, to nie będzie kompletnie bezowocna.
Kiedy powiadomiła wszystkich o jej propozycji nie wiedziała, czego się spodziewać. Dumbledore jednak nie wahał się ani chwili. Zadeklarował, że jeśli zajdzie taka potrzeba, on sam wyprawi się po łuski do śmierciożerców. Na szczęście jednak do tego nie doszło , ponieważ od razu zgłosiła się grupa ochotników, w tym, oczywiście, ona sama.
Fia w momencie otrzymania odpowiedzi poszła do Dumbledore’a, żeby ustalić warunki oraz przekonać go o swojej niewinności. Ku zdziwieniu wszystkich, udało jej się. Nikt jednak wciąż nie wiedział, po co Fii w ogóle były te łuski. Rozumieli tylko, że były bardzo potężne i dostanie się ich w niepowołane ręce mogło mieć okropne konsekwencje.
Molly, która wcześniej była zajęta udzielaniem Dumbledore’owi odpowiedzi na pytania dotyczące Remusa w końcu podeszła do Tonks. Położyła dłoń na jej kolanie i poklepała ją po ramieniu.
- Nie możesz się tak obwiniać – powiedziała – to niezdrowe. Remus się obudził, będziesz mogła z nim porozmawiać, na pewno się nie gniewa.
- Czy w szpitalu mają wywar tojadowy?
Pani Weasley zrobiła zdziwiony wyraz twarzy, ale po chwili skinęła głową.
- Pełnia się zbliża. Zostały dwa dni.
- Ach, rzeczywiście – spuściła głowę. – Jestem pewna, że w szpitalu mają go jeszcze choćby odrobinę.
Tonks bardzo pokrzepiły te słowa. Ucieszyła się, że jej przyjaciel będzie mógł przynajmniej tę pełnię spędzić w spokoju.
- Za dwa dni zaczyna się nasza misja. Dobrze, że nie wychodzi do tego czasu, na pewno sam chciałby dołączyć.
- Ach, ta wasza misja – Molly pokręciła głową ze zmartwieniem. – Myślałam, że serce mi stanie, gdy Fred i George powiedzieli, że też chcą dołączyć. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
- Nie masz się czym martwić, jedzie nas tylu, że na pewno pójdzie gładko – powiedziała Tonks, chociaż sama wcale w to nie wierzyła. – Zresztą, będziemy tam my wszyscy. Jeśli tylko pojawią się jakieś problemy, to zadbamy o chłopców w pierwszej kolejności, mogę ci to przysiąc.
- Dziękuję, Tonks. Chociaż pewnie i tak nie przestanę się martwić, dopóki nie wrócicie. Dumbledore powiedział, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, kilka dni po waszym powrocie Harry zostanie przetransportowany do nas, do Nory.
- Nie mogę się doczekać – uśmiechnęła się na myśl o chłopcu. – Będę musiała do tego czasu zrobić coś z tym – spojrzała w górę, na kosmyk włosów na swoim czole. – Mam jakieś problemy z metamorfozami, ale to na pewno chwilowe.
- Na pewno – pokiwała głową Molly.
Tonks uśmiechnęła się jeszcze szerzej, próbując zasłonić przed panią Weasley, że jest bardziej spanikowana, niż mogłoby się wydawać.